Po bardzo dobrej pierwszej połowie i zdecydowanie gorszej drugiej, Barça pewnie pokonała 4:0 Villarreal na Camp Nou w ramach pierwszego meczu LaLigi w nowym sezonie. Bramki dla gospodarzy zdobywali Ansu Fati (dwie), Leo Messi oraz Pau Torres (gol samobójczy). Choć na wszelkie zachwyty i optymizm jest zdecydowanie za wcześnie, trzeba przyznać, że były fragmenty meczu, które mogły się podobać.
Debiutujący w oficjalnym meczu na ławce trenerskiej Barçy Ronald Koeman nie zaskoczył składem. Zgodnie ze spekulacjami mediów zobaczyliśmy dwójkę piwotów, a więc Busquetsa i De Jonga jako defensywnych pomocników, przed którymi ustawiony został ofensywny kwartet Messi-Griezmann-Coutinho-Fati, w dość swobodnej konfiguracji.
Pierwsze minuty nie zwiastowały w żaden sposób katastrofy, która miała spotkać przyjezdnych. Wręcz przeciwnie, obie drużyny od początku poszły na wymianę ciosów i trudno było przewidzieć, kto pierwszy "napocznie" rywala. Po kwadransie w końcu uczyniła to Barca, gdy długie podanie od Lengleta wykorzystał Alba, dogrywając w pole karne do Fatiego, który strzałem z pierwszej piłki otworzył wynik spotkania. Młodziutki Hiszpan wyraźnie złapał od tego momentu przysłowiowy gaz, gdyż nie minęło nawet pięć minut, a podwyższył on prowadzenie Blaugrany na 2:0, wykorzystując prostopadłe zagranie Coutinho.
Taki obrót spraw skomplikował plany Unaia Emery'ego, który kolejny raz musiał pogodzić się z widmem porażki na Camp Nou. Co gorsza, jego zespół wcale nie wykazywał chęci do tego, by choć powalczyć o odwrócenie wyniku. W 34. minucie po raz kolejny błysnął zaś Fati, prowokując faul w polu karnym. Jedenastkę pewnie wykorzystał ten, którego na Camp Nou mogło już nie być, czyli Leo Messi. Argentyńczyk w pierwszej połowie znajdował się lekko na drugim planie, ustępując miejsca brylującym w ofensywie Fatiemu i Coutinho. Jednak to właśnie Messi posłał w 43. minucie dośrodkowanie, które (jak się miało okazać) ustaliło wynik rywalizacji. Do własnej bramki piłkę skierował Pau Torres, niefortunnie ubiegając wchodzącego w pole karne Busquetsa.
O ile pierwsza połowa obfitowała w ciekawe wydarzenia, tak o drugiej z czysto piłkarskiego punktu widzenia można by napisać, że po prostu się... odbyła. Villarreal zdecydowanie poprawił grę w obronie, dzięki czemu Barça nie dochodziła do tak częstych okazji bramkowych, zaś Ronald Koeman, widząc dobry wynik i kontrolę nad meczem, zapewne kazał swoim piłkarzom nie forsować tempa. Do tego doszły rotacje i debiuty w składzie Azulgrany: ciekawe zmiany dali Pedri, Trincão, Pjanić oraz powracający po kontuzji Ousmane Dembélé. Nie wpłynęło to jednak na wynik, który pozostał identyczny jak w pierwszej części spotkania.
Nie jest sztuką wyciągać pochopne wnioski po pierwszym oficjalnym meczu, jednak kilka niewątpliwych pozytywów w grze Barçy dało się dostrzec. Na pewno cieszy bardziej wertykalna, szybsza gra, co jest miłą odmianą po słynnym tysiącu podań w debiucie Quique Setiena. Pozytywem była też współpraca Ansu Fatiego z Jordim Albą, których często wspomagał aktywny w tym meczu Philippe Coutinho. Czyste konto i kilka pewnych interwencji Neto to również dobry prognostyk. Z drugiej strony mamy zaś zupełnie niewidocznego Antoine'a Griezmanna, który za nic nie był w stanie odnaleźć się na prawym skrzydle, mimo kilku niezłych podań od kolegów. Martwić może również dyspozycja Sergio Busquetsa, który wciąż ewidentnie "nie dojeżdża" fizycznie i jest pierwszym kandydatem do zmiany w kolejnym meczu, zwłaszcza że po wejściu w jego miejsce Miralem Pjanić wykazał się zdecydowanie większą aktywnością w środku pola.
Podsumowując: fajerwerków nie zabrakło, zarówno na boisku, jak i poza nim, jednak z ewentualnym optymizmem poczekajmy do czasu uzyskania szerszej perspektywy, czyt. kilku ciekawych i pewnie wygranych spotkań.
Komentarze (531)
Fajnie, że gramy szybciej. W końcu widać, że Ci piłkarze wierzą w ten koncept gry, że chcą się tą grą bawić, że nie są tak taktycznie stłamszeni. Widać po takim Cou, że czuje się w końcu swobodnie w tej Barcy.
Po tym, jak okazało się, że to nie Koeman pozbył się Suareza, tym mocniej trzymam za niego kciuki. Widać, że ambitnie podszedł do pomieszczenia tylu 10-ek i póki co to działa. A już wyjątkowo ujął mnie obrazek, jak po zejściu Coutinho Koeman go złapał po ojcowsku. Tak dawno nie widziałem, żeby któryś z naszych trenerów budował bliższe relacje z piłkarzami. Miło się na to patrzyło.
Pierwszy raz od kilku lat oglądanie meczu Barcy sprawiło mi czystą frajdę. To już dużo.