Claudio Bravo: Mascherano jest liderem

Eoren

27 listopada 2015, 15:50

ARA.cat

25 komentarzy

Kiedy nie ma na sobie bramkarskich rękawic, także emanuje pewnością siebie. Claudio Bravo, pełen spokoju, w rozmowie z ARA opowiada o chwili sukcesu, jaką przeżywa aktualnie Barça. Bramkarz Blaugrany nie ukrywa, że w momencie, gdy opuszcza Ciutat Esportiva, szuka normalności, którą jest w stanie znaleźć jedynie z daleka od futbolu. Priorytetem jest dla niego rodzina. Z tęsknotą wspomina czasy, gdy szkoleniowcy trenujący młodych zawodników większy nacisk kładli na wychowanie niż przetarcie własnej ścieżki ku karierze.

ARA: Wracasz myślami do tego, co wydarzyło się w sobotę w Madrycie?

Claudio Bravo: Nie jestem typem człowieka, który żyje wspomnieniami. Mimo to po tym meczu pozostały dobre odczucia, ponieważ potwierdziliśmy skuteczność naszego sposobu gry, naszego stylu, tak samo jak we wtorkowym spotkaniu w Lidze Mistrzów. Nie możemy jednak dać się rozproszyć: szanujemy rywali, nie pozwalamy na obniżenie naszego poziomu i utrzymujemy drużynę w stanie gotowości. Tak trzeba, bo wtedy wszystko funkcjonuje lepiej a na końcu znajdują się tytuły, po które chcielibyśmy sięgnąć.

A wszystko dzieje się bardzo szybko.

O tak, w futbolu wszystko dzieje się szybko, w szczególności tutaj. Praktycznie nie masz czasu, by nacieszyć się w szatni smakiem zwycięstwa. Jeśli myślisz o tym, co zrobiłeś, i pozwalasz, by zagubiło się gdzieś to, co dopiero masz zrobić, wtedy sprawy nie będą układać się pomyślnie. Trzeba się cieszyć chwilą, bo nie trwa ona długo.

W innej drużynie zostałbyś bohaterem spotkania po interwencjach, które zaliczyłeś na Bernabéu.

Nie myśl o tym w ten sposób. To ważne i bardzo satysfakcjonujące, gdy skutecznie interweniuję i zapobiegam utracie bramki. Jednak w Barcelonie uwaga powinna się skupiać na napastnikach. To oni są synonimem zwycięstwa. Jeśli bohaterem spotkania zostaje bramkarz, to znaczy, że nie dzieje się najlepiej. W trakcie meczu staram się utrzymywać stały kontakt z drużyną - krzyczę, wydaję polecenia. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nawet jeśli rywale nie pojawiają się często pod twoja bramką, to w chwili, gdy to nastąpi, musisz być pewny i skuteczny. W tym właśnie zawiera się definicja bycia bramkarzem Barçy - skutecznie oddalić zagrożenie w tych nielicznych momentach, gdy się ono pojawia.

Taką przewagę mieliście w sobotę? Cały czas o dwa czy trzy kroki przed Realem?

Nie wiem, czy o dwa, trzy kroki, ale wiem, że miałem poczucie pewności, wiedziałem, że nasza idea gry nie zmienia się niezależnie od tego, czy gramy na wyjeździe, czy przychodzi nam mierzyć się z Realem Madryt. Graliśmy jak zawsze: ze spokojem w prowadzeniu piłki, z jakością, ze świadomością, że każdy musi pracować na rzecz drużyny. Te założenia są dla nas klarowne i dzięki temu czujemy się pewnie.

Która interwencja była najtrudniejsza?

Strzał Jamesa, ten w prawy róg, na dole. To była akcja, po której spokojnie mogła paść bramka i byłby to gol na 1:2, ożywienie szans Realu. Wyjątkowo ważny moment, ponieważ później to my trafiliśmy do siatki. Obraz meczu mógł się zmienić, ale tak się nie stało.

Co było bardziej satysfakcjonujące: obrona strzału Jamesa czy rozpoczęcie akcji, która zakończyła się bramką Iniesty?

Jedno i drugie. Udział w kombinacji, która kończy się bramką, to też przyjemność, ale moja praca, ta najważniejsza, to bronienie w kluczowych momentach. Wtedy kiedy zaczynają się nerwy, wtedy kiedy w drużynie spada mobilizacja. Właśnie wtedy muszę wejść do gry i zapobiec temu, by obraz sytuacji się zmienił.

Valdés zawsze to powtarzał: dużo się mówi o grze nogami, o wyprowadzaniu piłki, ale bramkarz jest od bronienia.

To jest najważniejsze, nie mam w tej kwestii wątpliwości. Jeśli jesteś w stanie grać piłką, trzeba to robić, ale czasem zdarza się, że nie da się budować akcji od tyłu i trzeba się zdecydować na długie podanie. Wtedy, jeśli się da, próbuję wyprowadzić rywala z równowagi, zdenerwować go, zmęczyć.

Który zawodnik jest niezbędny w drużynie?

Wielu jest niezbędnych ale tym, który wnosi nową jakość, jest Leo. To oczywiste.

A poza tridente?

Nikt nie jest ponad resztą. Ale jest jeden zawodnik, który ma niezwykle ważne zadanie, nie tylko w grze, ale też taktycznie, w komunikacji drużyny. To Mascherano. Javier jest jedną z tych osób, które wyznaczają nasz sposób gry, a to jest ożywcze dla ekipy.

Masche jest liderem?

Tak, chociaż na nas wszystkich spoczywa ogromna odpowiedzialność. Moim zadaniem na boisku jest wydawanie poleceń, przekazywanie instrukcji kolegom, jednak to szatnia jest miejscem niezwykle reaktywanym w chwili, gdy musimy grać na rzecz drużyny. Tacy zawodnicy, obdarzeni duszą, sprawiają, że jesteśmy grupą.

Dobrze, teraz możemy już przejść do tridente. Ich świetna współpraca przekłada się na przyjaźń poza boiskiem czy może jest odwrotnie: na pierwszym miejscu są przyjaciółmi i to właśnie przenosi się na murawę?

Sądzę, że to działa w obie strony. Dobre stosunki poza boiskiem wywierają pozytywny wpływ na zrozumienie na murawie. Talent to jedno, ale w przypadku tej trójki przyjaźń pomaga im osiagnąć wręcz niewiarygodną koneksję w grze. Cieszy mnie to, że mogę patrzeć na to z murawy. Odwalają świetną robotę w grze bez piłki, w pressingu... To tam rodzi się nasza gra.

Dzięki MNS Barcelona ma przewagę w Lidze Mistrzów?

Zawsze aspirujemy do tego, by wygrać wszystko. Nie tylko, by dotrzeć do finału, ale zdobyć jak największą możliwą liczbę tytułów. Jednak byłoby niesprawiedliwym mówić tylko o tridente, w naszej drużynie jest wielu zawodników, którzy na swoich pozycjach są najlepszymi na świecie. To co najważniejsze osiągamy wspólnie i to właśnie jest naszą przewagą.

Rozmawialiśmy o Mascherano. A ty na boisku raczej cierpisz, tak jak on, czy cieszysz się grą?

Nigdy nie cierpiałem. Kiedy byłem mały, zdarzało się, że wdawałem się w sprzeczki z trenerem, kiedy ten wymagał od nas czegoś, co było konieczne do osiągnięcia zwycięstwa, jednak my chcieliśmy grać inaczej. Teraz już tak nie jest. Futbol to radość, szczególnie w tym klubie, na tym stadionie. To przywilej grać przy trybunach, na których zajduje się 100 000 osób. Mnie rywalizacja przynosi i spokój, i radość.

Gra na bramce nie jest niewdzięczna?

Nie, stojąc między słupkami, zyskujesz coś szczególnego. Ci, którzy wspominają o niewdzięcznej roli bramkarza, nigdy tam nie grali. To odmienna pozycja, żeby tam grać trzeba mieć jaja. Jest skomplikowana, inna - bramkarz nawet ubiera się inaczej, myśli inaczej, a na to myślenie ma bardzo niewiele czasu. I nie może zawieść. To cudowna pozycja. Ja sam odczuwam ogromną radość z bycia bramkarzem.

Oglądasz futbol?

Nie. Wchłaniam tak wiele piłki z dnia na dzień, gram tak wiele meczów, że staram się, by moja rodzina widziała we mnie normalnego faceta. Nie przynoszę pracy do domu. W naszym mieszkaniu nie zobaczysz na ścianie żadnego mojego zdjęcia, wszystko jest pochowane, bo chcę, żeby moje dzieci widziały we mnie zwyczajną osobę.

"Wszystko jest pochowane". To chyba dość niecodzienne.

Nasz dom jest już przygotowany do świąt Bożego Narodzenia, zrobiliśmy dekoracje. Jasne, mamy parę pamiątek związanych ze mną. Trzymam je schowane w walizce. Tego chcemy oboje, ja i moja żona, żeby nasz dom nie stał się moim sanktuarium. Tę kwestię zostawiłem mojej mamie, ona ma wszystkie medale, wycinki z gazet, zdjęcia... A dla mnie to jest naprawdę krępujące, bo jestem tam ja, a nie moi bracia. U nas w domu moje dzieci widzą we mnie ojca, nie piłkarza. Może kiedy zakończę karierę, a one podrosną, urządzimy jakiś specjalny kącik, ale to jest też kwestia wychowania. Chcemy, żeby dzieci dorastały w normalnym środowisku. Żeby nie widziały we mnie faceta, którego ludzie na ulicy proszą o autografy czy zdjęcia. Chcemy, żeby widziały we mnie ojca.

Czy jedynym, co martwi cię w Barcelonie, jest to, że nie możesz grać w Lidze Mistrzów?

Lubię rywalizację. Jestem przygotowany do gry na wszystkich frontach, jestem spokojny, bo wiem, że daję z siebie wszystko. To decyzja trenera i nie zależy ode mnie. Ja pracuję z dnia na dzień, intensywnie, a tak trudne decyzje pozostawiam w gestii szkoleniowca.

Co czujesz, kiedy grasz przeciwko Realowi Sociedad, tak jak w najbliższą sobotę?

To szczególne uczucie, spędziłem tam dużo czasu. Bramka La Real jest jedną z najważniejszych w Hiszpanii, grali tam wielcy bramarze. Kiedy tam trafiłem, byłem młody i było to dla mnie wyzwanie. Jestem teraz drugim obcokrajowcem z największą liczbą meczów rozegranych w ich barwach. To przywilej. To tam pokazałem się na europejskiej scenie i to dzięki Realowi Sociedad jestem teraz tutaj.

Mówi się, że w zeszłym roku wszystko zaczęło się na Anoeta...

Dla prasy, ale nie dla nas. My w kolejnym meczu graliśmy tak samo, byliśmy spokojni, opanowani. Prawda jest taka, że przegraliśmy wtedy jeden mecz i wywiązała się burza.

Wybacz, ale przecież właśnie wtedy rozpisano wybory na prezydenta i poleciala głowa dyrektora sportowego...

Ale to nie oznacza, że my daliśmy się rozproszyć. Kontynuowaliśmy naszą grę, wygrywaliśmy, szliśmy po puchary. Nie powinniśmy skupiać uwagi na tamtej konkretnej porażce. Napisaliśmy piękną historię i już wtedy wiedzieliśmy, że zmierzamy w tym kierunku.

A niedawno zaczęła się kolejna burza: pretensje o to, że tracicie dużo bramek.

Mamy w szatni bardzo dojrzałych zawodników, którzy potrafią oddzielić to, co mówi się na zewnątrz, od tego, co robimy na boisku. Wiemy, że nie można ulec obsesji na punkcie złej passy. Zachowujemy spokój i wiarę w naszą pracę.

W Colo Colo nie chcieli cię, ponieważ uznano, że jesteś za niski. W La Masíi zawsze przywiązywano większą uwagę do talentu niż warunków fizycznych.

Na pozycji bramkarza potrzebny jest pewien wzrost, te centymetry mają zaczenie i jeśli masz mniej niż 1,80 m, to sprawy zaczynają się komplikować. W mojej rodzinie większość ma taki właśnie wzrost, a moja mama bardzo się martwiła, ponieważ to ona jest niska. Miałem nadzieję, że mój wzrost nie pójdzie zbytnio po linii jej genów... Kiedy miałem czternaście lat, nie byłem zbudowany tak jak moi rówieśnicy. Ale teraz mam 1,85 m, gram w najlepszej drużynie świata i to ci, którzy mnie nie chcieli, mogą żałować. Często trzeba wykazać się cierpliwością. Jeśli widzisz utalentowanego chłopaka - a ja miałem talent - lepiej jest poczekać, ale wielu trenerów wywiera presję na dzieci, chcą zdobyć z nimi tytuły, żeby w ten sposób dostać pracę w pierwszej lidze. W moim kraju nie ma wielu szkoleniowców, którzy zajmują się trenowaniem młodzieży. Wszyscy traktują to jako przeskok do dalszej kariery. I to jest błąd.

Ty miałeś szczęście trafić na Julio Rodrígueza.

Dla niego piłkarskie wychowanie było kluczowe. Zwracał ogromną uwagę na grę nogami, integrował bramkarza z akcją. Mam silny charakter i nieraz kłóciłem się z trenerami. Wolałem, żeby piłka przechodziła tylko przez stoperów, ale oni wymagali, żeby była wycofywana do mnie. Nie chcieli też, żebym wychodził poza pole karne albo grał daleko od bramki. Nie umiałem się zamknąć, często zachowywałem się bez szacunku, bo myślałem, że to będzie lepsze dla mojej przyszłości. Ale tak nie było.

Kiedy drużyna jest przy piłce, gdzie powinien być bramkarz Barçy? Piję do meczu z Málagą.

Powinien być w miejscu, w którym jako ostatni może zatrzymać albo przechwycić piłkę. Nie musi być przyklejony do bramki. Inaczej, posyłając długie podanie, znajdziesz się daleko od akcji. W tamtym meczu byłem ustawiony dobrze, ale popełniłem błąd w obronie. Bramkarz żyje w środowisku ciągłego zagrożenia. Nie byłbym szczęśliwy, gdybyś kazał mi cały czas stać między słupkami, nie patrząc na nic, nie reagujac na przebieg gry. Jeśli będę potrzebny w środku pola, będę w środku pola. Jeśli będzę potrzebny przy rożnym, pójdę w pole karne rywala. A jeśli trzeba, żebym został we własnej bramce - zostanę.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.

Bravo mądrze gada! :-)
« Powrót do wszystkich komentarzy