Po piłkarskich gwiezdnych wojnach na Camp Nou Barcelona przyjeżdża do Monachium z trzybramkową zaliczką i ciężko sobie wyobrazić, że wypuści ją z rąk. Finał w Berlinie jest na wyciągnięcie ręki, ale żeby się w nim znaleźć, trzeba przypieczętować awans w starciu z Bayernem Monachium. Czy moc znów będzie po stronie Dumy Katalonii?
To był magiczny środowy wieczór na Camp Nou. Zapowiadaliśmy gwiezdne wojny, a dostaliśmy mecz, który zapamiętamy na długo, spotkanie, w którym było dosłownie wszystko. To naprawdę było starcie z innej galaktyki, a siedząc w fotelach, mogliśmy odnieść wrażenie, że oglądamy piłkarskich bogów. Rewelacyjny Dani Alves, perfekcyjni Andrés Iniesta i Ivan Rakitić oraz król futbolu, jakim bez wątpienia jest Leo Messi. Barcelona po trzech latach od odejścia Pepa Guardioli znów była wielka, największa.
Dwie kosmiczne bramki Messiego i jedna Neymara zdecydowały o fantastycznym triumfie i rewanżu za 2013 rok. Duma Katalonii przed rewanżem jest w idealnym położeniu, ale ten awans do berlińskiego finału trzeba wyrwać. Bayern na pewno nie złoży broni. Pep Guardiola nigdy się nie poddaje.
Barcelona nauczyła się cierpieć
„Będziemy bardzo cierpieć w Monachium. To wyjątkowy rywal, który wie, jak grać w rewanżach w ważnych meczach tego sezonu” - powiedział po spotkaniu z Realem Sociedad Luis Enrique. Jeszcze rok temu napisalibyśmy, że dla Messiego i spółki nie ma nic gorszego, ponieważ cierpienia i kolejne niepowiedzenia wywoływały w Barcelonie frustrację.
Teraz jest zupełnie inaczej. Lucho nauczył swój zespół, jak być cierpliwym i nie załamywać się po kolejnych nieudanych próbach. Barça potrafi zadawać cios w decydującym momencie, kiedy spotkania są niezwykle wyrównane, a o wyniku decydują detale. Na Camp Nou tym detalem był zjawiskowy Leo Messi, ale nie można zapominać o poświęceniu całego zespołu. Kluczem była cierpliwość, ponieważ sukces rodzi się w bólu. Pokazało to Atlético w poprzednim sezonie, pokazuje to obecnie Barcelona.
Obecnej Barcelony ciężko nie porównać do Luisa Enrique jako piłkarza, ponieważ tak jak Pep Guardiola był wirtuozem i tę samą filozofię preferuje jako trener, tak Enrique - podobnie zresztą jak Diego Simeone - był znany przede wszystkim z poświęcenia i nieustępliwości. Duma Katalonii odzwierciedla w tym sezonie wszystkie cechy Lucho jako piłkarza, a obce jej cierpienie i dyscyplina stały się czymś normalnym. Czy takie poświęcenie zaprowadzi Katalończyków do wielkiego finału?
Powrót króla
„Czy ktokolwiek jeszcze dyskutuje? To jest Mesjasz” - napisał po starciu na Camp Nou Gary Lineker. Cała Barcelona w spotkaniu z Bayernem Monachium zagrała perfekcyjnie, ale czynnikiem decydującym o tak okazałym triumfie był oczywiście Leo Messi. To, co robi ten facet, jest nieprawdopodobne, a środowy wieczór był kolejnym na to dowodem. Król powrócił.
Miał rację Guardiola, mówiąc, że argentyńskiego cracka nie zatrzyma żaden system, ale chyba w najgorszych snach nie spodziewał się, że jego były podopieczny zrobi z Boatenga kołowrotek, a po końcowym gwizdku będzie się pisać tylko i wyłącznie o powrocie króla. Bayern Monachium był bezradny w starciu z tak dysponowaną Barceloną, drużyną, która wiedziała, kiedy wysoko odbierać piłkę, a kiedy cofnąć się do defensywy i wyprowadzać szybkie kontry. Ale szczęśliwego końca nie byłoby bez króla futbolu, który znów się objawił.
Dwumecz rozstrzygnięty? Nic z tych rzeczy. Bayern Monachium we wcześniejszych starciach udowodnił, że na własnym obiekcie jest w stanie dokonywać niemożliwego. Dlatego Barcelona nie może zlekceważyć swojego rywala. Berlin jest bardzo blisko, ale żeby tam zagrać, najpierw trzeba pokonać Bawarczyków. Czy Messi i spółka postawią kropkę nad „i” przekonamy się już wieczorem. Droga do Berlina prowadzi przez Monachium. Vamos!
Komentarze (1183)
Nie wiem co jest w tym trudnego do zrozumienia. Przeczytaj sobie opis - tam masz o mnie informacje.