Zanim nastąpi przebudzenie mocy, a Han Solo i Chewbacca wrócą na ekrany kin, czekają nas piłkarskie gwiezdne wojny. To jednak nie będzie kolejne starcie dobra ze złem. W środowy wieczór piłkarze Barcelony i Bayernu Monachium zaproszą nas na pierwszy odcinek galaktycznego pojedynku, którego stawką jest finał Ligi Mistrzów. Po czyjej stronie będzie moc?
Mówi się, że jest wiele dróg do sukcesu, mnóstwo stylów do wyboru i jeszcze więcej czynników, które wpływają na końcowy rezultat. Nie ma jedynej słusznej recepty na końcowy triumf. Dla jednych wyznacznikiem piękna będzie filozofia oparta na utrzymaniu się przy piłce, a dla innych taktyka, którą preferują Diego Simeone czy José Mourinho, czyli ataki szybkie, skuteczne i przede wszystkim zabójcze. Ale na Camp Nou dojdzie do pojedynku trenerów wywodzących się z tej samej szkoły futbolu, wiernych jednej filozofii, a podstawowe pytanie brzmi: kto wygra walkę o futbolówkę?
Paradoksalnie to Barcelona, która wielkie sukcesy w ostatnich latach zawdzięcza słynnej tiki-tace, może lepiej czuć się bez piłki, ale czy w starciu z Bayernem Guardioli można sobie pozwolić na utratę kontroli nad spotkaniem? Raczej nie, dlatego czeka nas fascynująca rywalizacja o utrzymanie się przy piłce, a zwycięzca tego pojedynku będzie prawdopodobnie w korzystniejszym położeniu na koniec tej szalonej rywalizacji.
Powrót Jedi
Dawno, dawno temu istniała drużyna kosmiczna, z innej galaktyki, która wygrywała jak chciała i kiedy chciała. Co tydzień siadaliśmy przed telewizorami, oglądając piłkarskich bogów, którzy magię wprowadzali w życie, a niemożliwe było dla nich możliwe. Pep Guardiola stworzył zespół, który ocierał się o perfekcję, a nawet najtrudniejsze kombinacje były dla jego piłkarzy czymś całkowicie normalnym. „Rób albo nie rób. Prób nie ma” - powiedział w „Imperium kontratakuje” Yoda. Barcelona Guardioli grała zgodnie z dewizą mistrza Jedi, poświęcając się całkowicie swojej filozofii. Ta filozofia doprowadziła ją do niezapomnianych sukcesów, a niektórzy zaczęli mówić o najlepszej drużynie w historii futbolu. Tamten zespół podziwiali wszyscy, niezależnie od tego, czy byli fanami, czy rywalami.
Sam Pep Guardiola nigdy nie obiecywał, że pozostanie w Barcelonie na zawsze. Był 5 maja 2012 roku, a Barça po przekonującym 4:0 nad Espanyolem żegnała swojego szkoleniowca. To był koniec ery Pep Teamu, a Duma Katalonii przestała być magiczna, niedościgniona i pozostająca poza zasięgiem rywali. Bajka nie mogła trwać wiecznie. Związek idealny pomiędzy Barceloną a Guardiolą dobiegł końca. Dzisiaj, po trzech latach, Pep wraca do swojego domu, ale tym razem jest po drugiej stronie barykady. „Naturalnie to ponowne spotkanie jest wyjątkowe. To Barcelona, to mój dom. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Jestem tutaj, bo kiedyś byłem w Barcelonie” - nie krył emocji szkoleniowiec Bayernu po losowaniu par 1/2 finału Ligi Mistrzów.
Jeszcze w marcu Pep Guardiola oglądał Barcelonę jako jeden z tysięcy kibiców zasiadających na Camp Nou. Jako zwykły socio, który razem z rodziną i przyjaciółmi przyszedł oklaskiwać Leo Messiego ośmieszającego kolejnych piłkarzy Manchesteru City. W środowy wieczór trybuny zamieni na ławkę rezerwowych, a rolę fana zamieni na rolę szkoleniowca Bayernu Monachium, którego zadaniem jest wyeliminować Dumę Katalonii. Kiedy usłyszymy pierwszy gwizdek sędziego, nie będzie już sentymentów. Rozpocznie się walka, a stawką jest finał w Berlinie.
Nowa nadzieja
W maju 2013 roku Barcelona przeżyła jeden z największych koszmarów po odejściu Pepa Guardioli. W półfinale Ligi Mistrzów Duma Katalonii została upokorzona przez Bayern Monachium, przegrywając dwumecz aż 0:7. Styl, w jakim drużyna Heynckesa rozbiła Barçę, był imponujący, a zespół, który jeszcze niedawno zachwycał cały piłkarski świat, nie miał żadnych argumentów w starciu z Bawarczykami. To była demolka, o której w Katalonii chciano szybko zapomnieć.
Sport ma to do siebie, że bardzo szybko daje szansę na rewanż. Po każdym meczu przychodzi następny. I chyba właśnie za to kochamy go najbardziej. Dwa lata po klęsce krajobraz w Barcelonie jest zupełnie inny. Barça wraca do piłkarskiej elity, a wymarzona potrójna korona znów jest na wyciągnięcie ręki.
Czas na rewanż wydaje się idealny, a Barcelona wydaje się mieć wszystko, aby znaleźć się w berlińskim finale. Kiedy Duma Katalonii wygrywa mecz za meczem, a Luis Enrique ma do dyspozycji pełną kadrę, Pep Guardiola zamiast skupiać się nad rozpracowaniem rywali musi łatać dziury w składzie po kolejnych kontuzjach kluczowych piłkarzy. „Ostatnie kilka miesięcy były najtrudniejszymi w mojej karierze trenerskiej” - przyznał na konferencji po meczu z Porto Pep. Szpital w Bayernie przybrał astronomiczne rozmiary. Doszło do tego, że zwolniono cały sztab medyczny. Jak wyliczył Martí Perarnau, Guardiola przez ponad 650 dni u steru w Bayernie ani razu nie mógł liczyć na pełną kadrę. Zawsze ktoś był kontuzjowany. Czy Barcelona zdoła z zimną krwią wykorzystać problemy swojego rywala?
Imperium kontratakuje
Luis Enrique powoli przywraca Barcelonie dawny blask. Blaugrana nie jest teraz tak jednowymiarowa jak w ostatnich dwóch, trzech latach, a dla rywali ponownie jest niewiarygodnie trudna do powstrzymania. Duma Katalonii nie boi już się bronić na własnej połowie, potrafi oddać piłkę przeciwnikowi, wyczekując szans na szybką kontrę lub długie podanie uruchamiające zabójcze tridente MSN. Nie dziwimy się, kiedy Luis Suárez strzela gola po pięknym crossie od Daniego Alvesa, a Jérémy Mathieu zapewnia trzy punkty po stałym fragmencie gry.
Ale największa siła nowej Barcelony to zabójcze tridente w ataku. Messi, Neymar i Luis Suárez pobijają kolejne rekordy strzeleckie i są jak walec, który przejeżdża się po kolejnych ofiarach. Ich statystyki przyprawiają obrońców rywali o zawroty głowy, a kiedy mają swój dzień, są po prostu nie do zatrzymania. Czy podobnie będzie w środowy wieczór na Camp Nou?
Barcelona jest w stanie wygrać, ale margines błędu jest niewielki. Bayernu Monachium, nawet okaleczonego i osłabionego brakiem takich piłkarzy jak Arjen Robben, nigdy nie można lekceważyć. To wciąż wielka drużyna, a w dodatku dowodzona przez wielkiego trenera. O wyniku dwumeczu zdecydują detale, najdrobniejsze szczegóły i przebłysk geniuszu największych gwiazd. Miejmy nadzieję, że tym geniuszem będzie ktoś z Barcelony.
Vamos Barço! Niech moc będzie z tobą!
Według STS faworytem do awansu jest Barça. Stawiając złotówkę na jej awans, zarobić można 1,60 zł. Kurs na wygrany dwumecz Bayernu wynosi 2,06. Katalończycy są również faworytem środowego meczu na Camp Nou. Stawiając jedną złotówkę na zwycięstwo gości, zarobić można 4,78 zł.
Komentarze (1591)