Syn marnotrawny

Przemek Walczak

18 stycznia 2025, 06:00

50 komentarzy

Fot. Getty Images

Ronald Araujo to piłkarz, który w ostatnich dniach podzielił kibiców Barcelony na dwa obozy. Jedni już go pożegnali, a inni chcieli jego pozostania. Wysłuchajcie więc i głosu trzeciej strony, czyli tych, którzy są zawiedzeni postawą Urugwajczyka, ale jeszcze go nie skreślili. Bo Araujo może zapisać się złotymi zgłoskami w historii Barçy, jeśli będzie tego chciał.

Jeśli masz wątpliwości co do gry w Barcelonie, już cię nie potrzebujemy - Johan Cruyff

Odkąd Araujo zadebiutował w Barçy, od razu można było dostrzec, że jest to wybitnie uzdolniony piłkarz. Wysoki, szybki, agresywnie grający obrońca, stworzony do współczesnego futbolu. Stąd też nikogo nie zdziwiło, kiedy Urugwajczyk wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie, ani kiedy koledzy z szatni postanowili wybrać go na jednego z kapitanów, pomimo jego względnie młodego wieku. Obrońca wykazał się też wielkodusznością w stosunku do klubu, podpisując nowy kontrakt, którego wysokość nie odpowiadała jego wartości rynkowej. Gdyby zdecydował się wtedy poprosić o transfer, wiele klubów z Premier League mogłoby podwoić ofertę Barcelony, ale obiecano mu, że klub zrekompensuje mu to przy kolejnej umowie. Od tego momentu cukierkowa historia wzajemnej miłości Araujo i Barçy zaczęła się psuć.

Kiedy obowiązujący obecnie kontrakt zaczął się kończyć, klub rozpoczął negocjacje z otoczeniem Urugwajczyka, jasno komunikując, że zawodnik jest kluczowy dla przyszłości Barcelony. Problem w tym, że piłkarz kompletnie ignorował oferty nadchodzące z klubu, nie decydując się ani na ich odrzucenie, ani na ich akceptację. Ukrywanie przez jego agentów wysokości nowego kontraktu wkładam między bajki; to historia sprzedana przez Joana Laportę katalońskiej prasie. Prezydent doskonale radzi sobie z manipulowaniem mediami, o czym wielokrotnie mieliśmy okazje się przekonać. O co więc chodziło Araujo? Oczywiście o pieniądze.

Być może część kibiców zapomniała już, że szantaż dotyczący transferu do Juventusu to nie pierwsza taka zagrywka ze strony obrońcy. Zeszłego lata w ramach negocjacji agenci Araujo dali klubowi do zrozumienia, że Bayern Monachium jest zainteresowany jego usługami, w tym roku sztuczkę powtórzono, tym razem korzystając z faktu, że Juventus chciałby go pozyskać. Strategia okazała się skuteczna, w końcu Deco musiał w jakiś sposób przekonać Urugwajczyka do podpisania nowej umowy, a zrobił to, prawdopodobnie podnosząc ofertę finansową. Transfery w piłce nożnej nie są zresztą czymś nadzwyczajnym, z Barçy odchodzili piłkarze o większym znaczeniu niż Araujo, chociażby Neymar czy sam Leo Messi. Mój problem z obrońcą polega na tym, że wcześniej wykonywał pewne gesty mające na celu zaskarbić mu sympatię kibiców, kiedy zakulisowo grał z klubem w brudną grę. Jeśli pieniądze są ważniejsze niż projekt sportowy i przywiązanie do barw, to po co całować herb? Po co nad nim skakać, żeby przypadkiem go nie nadepnąć? W jakim celu deklarować miłość do Barcelony? Odpowiedź jest prosta: chciał w ten sposób zaskarbić sobie serca kibiców, którzy widząc jego gesty, pomyśleliby "to jeden z nas". Ale kiedy piłkarz najpierw zachowuje się w taki sposób, a później grozi odejściem w pogoni za pieniędzmi, kibice mają prawo czuć się oszukani.

Nie mam wątpliwości, że romantyzm w futbolu skończył się na długo przed naszymi czasami. Miłość do klubu i związanie z lokalną społecznością mogło cechować lata 40, może 50, ale projekt Superligi czy rozgrywanie Superpucharu Hiszpanii poza granicami kraju jasno pokazują, co jest w piłce najistotniejsze. Dlatego też chciałbym, żeby piłkarze wykazywali się w tym temacie profesjonalizmem i nie mydlili kibicom oczu. Wielu zawodników potrafi z szacunkiem wypowiadać się o klubie, nie deklarując jednocześnie wiecznej miłości i przywiązania, zaprzeczając możliwości odejścia kiedykolwiek i nikt ich za to nie krytykuje. 

Kolejnym czynnikiem negatywnie wpływającym na odbiór Araujo jest jego ego. Przykłady? Proszę bardzo: obrażenie się na Gündoğana, po tym, kiedy Niemiec śmiał powiedzieć mu o jego błędzie, który kosztował Barcelonę półfinał Ligi Mistrzów. Para stoperów Iñigo Martínez — Pau Cubarsí się sprawdza, a klub planuje jeszcze transfer Taha? Dla Urugwajczyka to nie do przyjęcia, żeby musieć rywalizować z kimś o miejsce w składzie. Zresztą Juventus miał mu zagwarantować rolę lidera i grę w każdym meczu. Araujo ma większe możliwości, niż jakikolwiek inny stoper w Barcelonie, dlatego mógł (i powinien) sam udowodnić swoją wartość. Jeśli ego nie pozwala ci na dzielenie równego statusu z resztą drużyny, to znaczy, że nie masz sportowych ambicji. 

Pomijając już jego powracające problemy z kontuzjami mięśniowymi, które stawiają pod znakiem zapytania sens dawania mu ogromnego wynagrodzenia, Araujo wcale nie zamknął sobie drzwi wyjściowych. Zamiast tego zdecydował się na ruch a'la Dembélé, czyli wpisanie odpowiednio niskiej klauzuli do nowej umowy, która w przypadku niewystarczającej finansowo oferty pozwoliłaby mu na odejście. Całowanie herbu w nadchodzących spotkaniach może więc sobie darować, czyny są dla mnie dużo ważniejsze niż słowa. Dlaczego więc pomimo tego wszystkiego jego dalsza gra w Barcelonie ma sens? Ponieważ nowoczesna piłka wygląda, jak wygląda, najważniejsze w niej są pieniądze i nie jesteśmy w stanie tego w żaden sposób zmienić. Ronald Araujo na przestrzeni lat udowodnił swoje niezaprzeczalne umiejętności i przez najbliższe lata mógłby wygrać z Barçą wiele trofeów. Jest to piłkarz stworzony do taktyki Hansiego Flicka, potrafi pressować,  a jego szybkość umożliwia mu naprawienie błędów przy zakładaniu pułapki ofsajdowej, która w tym sezonie stanowi klucz dla sukcesów Barcelony. Skoro zarówno trener jak i dyrekcja sportowa są przekonani, że będzie on przydatny, to nie pozostaje mi nic innego, niż się z nimi zgodzić. Jednak utraconej sympatii nigdy już nie odzyska.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.

Nie jest poważne obwinianie tylko Urusa o blamaż z PSG. Skomplikował kolegom zadanie i co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale winę ponoszą wszyscy, łącznie z trenerem, który podjął niewłaściwe decyzje, jak się później okazało.

"Jeśli pieniądze są ważniejsze niż projekt sportowy i przywiązanie do barw, to po co całować herb?" czyli według autora albo piłkarz gra za psie pieniądze i kocha klub albo jest materialistą, bo ma podstawowe standardy. Ciekawi mnie czy każda osoba myśląca w ten sposób i pracująca, wedle własnego przekonania z chęcią obniżyła by swoje zarobki do minimalnej krajowej albo poniżej, żeby pokazać jak bardzo kochają swoją pracę i firmę, no bo przecież do tej pory było im tam dobrze i wypowiadali się w pozytywnym tonie, gdy mieli obiecaną podwyżkę (alegoria do całowania herbu w sytuacji obiecanej lepszej umowy).
Z informacji które wypływały wynikało, że klub sam obiecał zawodników i lepszy kontrakt jako rekompensatę za podpisanie poprzedniego (jest o tym również w tym artykule). Klub albo się z tego wywiązuje albo normalnym jest, że piłkarz czuje się oszukany. Nawet jeżeli zawodnik ma wyższe oczekiwania niż poprzednio to tak jak każdy inny pracownik przy kończącej się umowie negocjuje warunki kolejnej i jest to normalne. Albo klub i piłkarz dochodzą do porozumienia albo się ze sobą żegnają.
Zawsze mnie śmieszyło jak według niektórych internautów tutaj czy na X piłkarz ma obniżyć swoje zarobki, bo to dla dobra klubu i z jakiegoś powodu mają nie walczyć o lepsze zarobki. Nie śledzę innych klubów w takim stopniu jak Barcy, więc wrażenie może być mylne ale wydaje mi się, że tylko u nas robią z zarobków taki problem - "Bo jak on śmie czegoś wymagać od swojego pracodawcy, zamiast ukorzyć się i przyjąć zbyt niską płacę i uścisk ręki Laporty, bo przecież gra w wielkiej Barcy".
Jedyne do czego nie mam zastrzeżeń w artykule to do kwestii zachowania z Gundoganem, gdzie chłop faktycznie nie widział swojego błędu.

Po kilku ostatnich felietonach zaczynam się zastanawiać: Czy was opłaca Laporta? Poruszacie się w sferze domysłów (kto powiedział, że Araujo boi się rywalizacji?), mówicie o całowaniu herbu ale nie robi na was wrażenie, że klub nie wywiązuje się dżentelmeńskich umów z zawodnikami itd.

Jaką wartość on ma udowadniać? Koleś był geniuszem obrony, van Dijkiem przyszłości, trochę się popsuło po wejściu do zespołu Cubarsika gdy Araujo za bardzo się przejął rolą mentora i zaczął brać na siebie więcej niż ktokolwiek mógłby ogarnąć. Potem była kontuzja i teraz wraca. Pod względem umiejętności, fizyczności i charakteru bije Cubarsika i Martineza na głowę, brak mu umiejętności bycia liderem, to typowy walczak jak Rudiger czy Konate, spokojnie może grać na obu pozycjach w środku obrony albo zamiast Kounde, płacenie mu mniej niż właśnie Francuzowi jest obrazą zwłaszcza gdy w 2022 r. zrezygnował z podwyżki by nie dobijać klubu

Ostatnio bardzo słaba forma w kontekście felietonów/artykułów na stronie, jakby pisane na siłę z już wcześniej narzuconą tezą. Ciężko się to czyta.

Artykuł kompletnie do dupy.Jak redaktor taki elokwentny to proszę napisać ,że jest 3 x gorzej opłacany niż Kounde .Do wpadki z czerwoną kartką w LM ,był wstawiany na prawą obronę tak gdzie Kounde (12 mln za sezon) (Araujo (ok.3 mln)nie nadążął , Strzlał więcej kluczowych bramek,w obronie był nie do przejścia,wyższy,szybszy i za to mniej kasy. Każdy by się wkurzył, tym bardziej ,że obiecano mu rekompensatę przy ponownej umowie. Dwa lata temu obok Gaviego był jedynym walczakiem na poziomie, teraz na nim psy wieszają bo nie chce niższej pensji>Kupili Torresa,Garcię bez sensu,podpisali durne kontrakty z FdJ i maja żal do zawodników ,że nie rozumieją ich durnych ruchów.Ingo Martinez jest "stary", Tall -niemiec nie wiadomo czy sie wpasuje a tu mamy młodego jurnego gotowca ,który się ceni??? Zarząd jest gorszy niż gra Torresa.A propos Gundokana ,grał kilka 20 minutówek na wysokim poziomie (czyli słabo)a szarogęsił się jakby grał,conajmniej jak teraz Pedri czy Casado. Gundo -nawet na ławkę by się nie łapał teraz .NIkt go nie opiedzielał za grę to myślał ,że może mieć cś do powiedzenia.

@Walczak (mam nadzieje że to login autora artykułu bo jak nie, to będzie lipa trochę xD).
A więc artykuł jest wewnętrznie sprzeczny moim zdaniem.
Najpierw Araujo podpisał kontrakt za mniej niż by mógł i obietnicą na więcej. I wtedy całowanie herbu jest ok. A jak "pracodawca" nie dotrzymuje słowa i znowu prezentuje Ci smutną wersję kontraktu to nie można się upomnieć o swoje? A jak już się upomnisz to herbu nawet nie dotykaj!!!
Przywiązanie do klubu to jedno, a wynagrodzenie drugie. Nie mieszałbym tego.

"Kolejnym czynnikiem negatywnie wpływającym na odbiór Araujo jest jego ego. Przykłady? Proszę bardzo: obrażenie się na Gündoğana, po tym, kiedy Niemiec śmiał powiedzieć mu o jego błędzie, który kosztował Barcelonę półfinał Ligi Mistrzów"
Nie mam już siły trochę na tłumaczenie. Kaski ktoś w coś kiedykolwiek drużynowego grał, powinien wiedzieć jak destruktywne jest dla drużyny kiedy ktoś publicznie obarcza kolegę odpowiedzialnością za zły wynik. A co fenomenalnego zrobił Gundogan? Gdzie był pressing duszący, który sprawił że ta piłka nie mogła zostać zagrana. Jeśli czegoś nas uczy ten sezon, to że duch jedności w drużynie, wspólna praca i odpowiedzialność są drogą do sukcesu, a nie publiczne wyrzuty, piętnowanie, spłakiwanie się do mediów na kolegę który się pomylił w interwencji. Jakby Gundogan zapomniał że w pierwszym meczu z PSG mogło być pozamiatane gdyby nie praca Araujo. Też bym się poczuł lekko mówiąc "źle" gdyby mnie wcale nie wybitnie grający kolega publicznie obciążał odpowiedzialnością za przegranie awansu. To słabe i sprawiło że ja nigdy nie polubiłem Gundogan który nie pierwszy raz leciał do prasy ze swoimi przemyśleniami kto jest winny i jakoś to nigdy nie był on.

Araujo to zawodnik ktory moze zawalic nam mecz, to fakt ale to tez ten typ pilkarza ktory moze nam uratowac mecz genialnymi popisami w obronie, mentalnoscia ale tez dobrym zmyslem strzeleckim, gosc potrafi wpakowac brame w waznym meczu.
Wole takie ryzyko ktore moze np. W Polfinale ligi mistrzow przegrac mecz ale moze tez odwrocic losy spotkania w tak waznym spotkaniu niz graczy ktorzy sa po prostu sredni, co prawda nie schodza ponizej pewnego poziomu ale nie daja niczego extra, tacy tez sa mega wazni dla stabilizacji w zespole ale bez takich wariatow jak Araujo ciezko wygrac trofea

Artykuł jest bardzo miałki, prostolinijne argumenty oparte na powierzchownych wnioskach. Bazowanie na tym co się "wydaje".

Już pisałem na ten temat wyczerpująco ale koniec końców trzeba się cieszyc że skończyło się to w tym chociaż sezonie happy endem. Niezależnie czy ktoś oczekiwał że odejdzie, nie lubi go, albo liczył na poprawę finansów klubu - odejście Urugwajczyka byłoby ciosem kadrowym i w morale całej szatni.

Obie strony (klub i piłkarz) zachowywali się w różnych momentach nieodpowiednio. Araujo nawet jeżeli ma toksycznego agenta o czym były artykuły tutaj, to na pewno sam widział że nawet największe nazwiska i legendy niepodważalne w Barcelonie mogą spaść z tronu uwielbienia za machnięciem różdżką zarządu. Sam jednak nie dawał sygnałów dla kibiców propo swoich intencji praktycznie od czasów meczu z PSG.

Prawda jest taka że w wielu kwestiach na tym etapie sezonu zależymy od siebie. Jeżeli sięgniemy po tytuły albo chociaż jedną Ligę Mistrzów* to piłkarze sami będą wiedzieć że w Barcelonie jest ich miejsce, a klub dostanie fundusze za uczestnictwo w LM w takim wypadku bardzo pokaźne.

* Chociaż liga mistrzów bo zazwyczaj Barcelona sięgała po mistrza i po LM na raz, w odróżnieniu od innego klubu, który gra tylko 6 spotkań w roku dobrze ;)))

On nie ma mentalu odpowiedniego. Opchnac jesli ktos da co najmniej 50, 60 melonow, bo bedziemy miec z nim problemy.

Cała dyskusja o Araujo opiera się na domysłach i do iesieniach prasowych.
1. Cały czas jest mowa o jakichś obietnicach zarządu. Nie wiemy czy były, nie wiemy jakie, nie wiemy czego oczekuje Araujo i jakie były propozycje klubu. Bez przesady, wcale tak mało nie zarabia a trzeba też wziąć pod uwagę to że średnio przez 1/3 sezonu jest nieobecny.
2. Nie wiemy co tak naprawdę było z Juventusem, jakby chcieli Go kupić to by złożyli prawdziwą ofertę.
Araujo ma papiery na bycie najlepszym obrońcą na świecie, oby tak było. Oprócz tego ruch z realną klauzulą wykupu jest bardzo dobry, sytuacja win-win. Nie każdy musi być Puyolem, nie każdy musi być fanatykiem Barcelony.

Jako kibic starej daty. Bardzo starej daty. Zacytuję to co autor cytował na początku artykułu: "Jeśli masz wątpliwości co do gry w Barcelonie, już cię nie potrzebujemy - Johan Cruyff".
I dodam. Do widzenia. Dźwi do Serie A są tam.

A jak klub zażyczy sobie gry za darmo to w imię miłości do klubu ma grać za darmo? Bez przesady... są granice. Jestem w stanie zrozumieć zawodnika gdy klub nie spełnia własnych obietnic.
Będzie przydatny a wręcz kluczowy przy tak wysoko grającej obronie. Jeśli kontuzje będą omijały będzie najlepszym śo na Świecie

Bez dwóch zdań całą winę za tą sytuację ponosi zarząd. Nie klub, nie miasto, nie herb i nie Araujo. i nie realmadrytTV. Zarząd chciał wyciulać jednego z najlepszych stoperów na świecie w dodatku obwiniając go przy pomocy mediów zakłamując rzeczywistość. Wstyd. A do czego przykleić ten tytuł? Autor tego tekstu nie ma pojęcia o "synu marnotrawnym"

Uważam, że artykuł mocno przesadzony w kierunku pokazania winy zawodnika. Tutaj trzeba skupić się przede wszystkim na tym co jest faktem a nie domysłem. A faktem jest to, że człowiek miał przez swojego pracodawcę obiecaną podwyżkę i skoro ten pracodawca nie wywiązywał się z umowy to pracownik szukał sposobu jak otrzymać to co zostało mu obiecane. Przecież mógł się obrazić i zwyczajnie odejść do innego klubu z topu a jednak postanowił (w taki a nie inny sposób) walczyć o pozostanie. Ponadto uważam, że okazywanie miłości do klubu nie koliduje z walka o "swoje". Nie bronie go całkowicie bo jego zachowanie po meczu z PSG pozostawiło niesmak do dziś ale w tym przypadku nie można zrzucić całej winy na niego bo gdyby klub dotrzymał słowa całego zamieszania z transferem pewnie by nie było. Ja bardzo lubię swoją pracę ale jeśli szef nie dotrzyma słowa w kwestii obiecanej podwyżki również będę walczył o swoje w tym rozważając zmiany.

Wydaje mi się, że tutaj chodziło bardziej o docenienie. Nie będę dyskutował czy ważniejsze dla niego są pieniądze czy klub. Nie wątpię w miłość do Barcelony, dlatego też nie uważam że mydlił tym oczy kibicom.

Każdy w klubie, podczas wywiadów podkreśla jak ważnym jest zawodnikiem, że jest liderem, nowym Puyolem, kapitanem z krwi i kości. Idzie zarządowi na rękę, podpisuję niski kontrakt żeby mogli zarejestrować innych piłkarzy. Później klub nie wywiązuje się z umowy, nowy kontrakt jednak nie wygląda tak jak miał wyglądać, a dla porównania De Jong czy Fati od strzała dostali wysokie kontrakty, czy nawet taki Lenglet bardzo szybko dostał podwyżkę.

Pieniądze są ważne, ale wydaje mi się, że chodzi o wywiązanie się z poprzedniej umowy i docenienie, bo Barcelona zakontraktuje np Taha to bez wątpienia dostanie on wyższy kontrakt niż Araujo

„Mój problem z obrońcą polega na tym, że wcześniej wykonywał pewne gesty mające na celu zaskarbić mu sympatię kibiców, kiedy zakulisowo grał z klubem w brudną grę. Jeśli pieniądze są ważniejsze niż projekt sportowy i przywiązanie do barw, to po co całować herb?”

I po tym przestałem czytać te wypociny. Bo oczywiście to zawodnik grał w brudną grę z klubem( jakim klubem? Zarządem klubu) a nie odwrotnie. Jaki projekt sportowy? Projekt sportowy Barcelony nie isntnieje. Banda nieudaczników z zarządu łapie wszystko na trytki, a to co nazywasz projektem sportowym ratuje banda dzieciaków która jest błogosławieństwem tego klubu. Można kochać klub jako klub, ale jeżeli na czele tego klubu stoi banda niekompetentnych ludzi( starałem się to nazwać bardzo delikatnie) którzy nie potrafią spełniać swoich obietnic prowadząc przy tym swoją brudną grę medialną żeby ludzie myśleli że jest wszystko cacy, to całowanie herbu nic nie zmienia. I ja w pełni rozumiałem Araujo, i nie wierzę w żadne słowo Laporty. Miał dostać podwyżkę z którą zarząd się migał bo trafiła się możliwość zakontraktowania „darmowego” Taha, co również było brudną grą w stosunku do zawodnika. „Albo podpisujesz co dajemy, albo mamy nowego na Twoje miejsce” - jestem przekonany że tak wyglądała rzeczywistość w wykonaniu klubu. Czy to nie dziwne że podejście się zmieniło gdy Inigo złapał kontuzje? Oczywiście że nie. Bo plan był taki żeby sprzedać Araujo teraz żeby dostać jak najwięcej kasy, bo latem miał przyjść Tah. No ale jak wspomniałem wcześniej, Laporta i jego banda kolesi prowadzą ten klub na „trytki”. Jeszcze argument o pieniądzach… błagam, jest coś obiecane, w biurach słyszysz że klub jest w ciężkiej sytuacji, po czym widzisz kolejne transfery do klubu czy doniesienia o przyszłych. Komedia w wykonaniu zarządu. Na nasze nieszczęście nie ostatnia.

Można kochać klub i całować herb, ale jeżeli tym klubem zarządzają niesłowni nieudacznicy, to samo uczucie do klubu i miejsca nie jest gwarantem do pozostania w nim.

Moim zdaniem powinniśmy myśleć o tym, że Araujo prędzej niż później odejdzie, bo ten smród będzie się za nim ciągnął a klub ciągle pod kreską.

Z drugiej strony jest Inigo - jedyny chyba lewonożny ŚO, on też nie będzie z nami na lata i powinniśmy znaleźć dla niego młodsze lewonożne zastępstwo w te lub kolejne wakacje.

O Bastonim z Interu nie marzę, ale taki Inacio ze Sportingu? Może Schlotterbeck?

Araujo to jeden z najlepszych obrońców na świecie. Udowadniał to wielokrotnie i pokaże jeszcze to nie jeden raz!

Nie zgodzę się z argumentem o pieniądze, bo skoro piłkarz umówił się z zarządem na o wiele niższe zarobki, by później, przy podpisaniu nowej umowy je zwiększyć, to klub zawalił, bo pewnie musił mieć świadomość, że mogą tej obuernicy nur dorobić. Obiecali Messiego bez pokrycia, ostatnio Olmo tez swoje przeszedł. Zarząd też ma swoje za uszami w tej kwestii, a artykuł ukazuje tylko grzechy piłkarza