Sytuacja İlkaya Gündoğana poruszyła barcelonismo przed rozpoczęciem meczu z Valencią na Estadio Mestalla. Jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) piłkarzy poprzedniego sezonu, który dobrze czuje się w klubie, jest z niego wypychany. Takie rzeczy - niestety - tylko w Barcelonie.
Gündoğan to nie jest odosobniony przypadek, choć na nim chciałbym się w głównej mierze skupić. Przypomnijmy sobie jednak najpierw sytuację Frenkiego de Jonga, który latem 2022 roku był tak wypychany z klubu, że w mediach pojawiły się nawet szczegóły jego kontraktu zawartego z Barceloną. Sam Holender mówił o tym: - To musiało wyjść z klubu [...] Irytowało mnie, że klub to zrobił, ale nie miałem na to wpływu.
Dlaczego więc Joan Laporta i jego zarząd nie uczy się na błędach i nie stara się dbać o swoich zawodników? Albo chociaż o ich wizerunek w mediach, które, nomen omen, są ściśle powiązane z klubem. Ano dlatego, że to doświadczony (wiekiem i stażem) polityk, który nie ma zamiaru przejmować się innymi, a stara się wszystko robić tak, by to on wychodził z tego w jak najlepszym świetle. Problem w tym, że wielu culés przestaje ochoczo łykać kolejne "zarzutki" prezydenta.
Sprawa z Gündoğanem jest o tyle ciekawa, że przez wzgląd na jego dyspozycję w zeszłym sezonie nie powinno być mowy o żadnym odejściu. To prawda, że Niemiec ma już 34 (rocznikowo) lata na karku, ale podpisując kontrakt w zeszłym roku na dwa sezony, wydawało się to idealną opcją, by wytrzymał do jego końca w świetnej dyspozycji. Na to też się zapowiadało i zapowiada - jeśli chodzi o formę sportową. Inaczej sprawa wygląda od innej strony.
Jak w poważnym - choć nie wiemy, czy na poziomie strukturalnym można Barcelonę tak nazywać - klubie może dojść do sytuacji, w której zawodnik nie jest powołany na mecz przez uraz głowy, a potem na kilka godzin przed spotkaniem dowiadujemy się, że chce odejść. Być może Gündoğan już nie wytrzymał przybierającej na sile narracji wypychającej go z Barcelony. Dawał z siebie wszystko w barwach klubu, był jednym z najlepiej ocenianych graczy, a potem mógł czytać, że Barça potrzebuje dużego odejścia i to on jest jednym z zawodników, za których klub chętnie przyjąłby lukratywną ofertę. Jak możesz się wtedy poczuć? Pewnie nie najlepiej.
Zwłaszcza że jako piłkarz sam starasz się, by do tego klubu trafić, znając jego wszelkie ograniczenia. Wiedząc o tym, że ma problemy finansowe, zgadzasz się na opuszczenie Manchesteru City - jednego z najlepszych zespołów na świecie - który oferował ci przedłużenie kontraktu na lepszych warunkach niż do tej pory. Wykonujesz wysiłek, by trafić do Barcelony, w której kibice szanują cię za twoją postawę na boisku i poza nim, a nawet uważają, że mógłbyś być jednym z kapitanów. A potem co? Dostajesz uderzenie prosto w twarz od klubu i mediów, którzy stwierdzili, że najlepszym wyjściem byłoby twoje ostatnie wyjście przez drzwi Ciutat Esportiva.
İlkay Gündoğan to nie jest człowiek, który będzie dawał sobie pluć w twarz. Jest na tyle utytułowanym i znającym swoją wartość graczem, że jeśli widzi, że się go w Barcelonie nie chce, to nie będzie się uparcie trzymał pozostania. Jeśli to wszystko stanie się faktem i Niemiec odejdzie z klubu w najbliższych dniach, będzie mógł stanąć przed zarządem i z pełną powagą powiedzieć: gracias por nada (pol. dziękuję za nic).
A jeśli chodzi o Barcelonę, to jako klub mogłaby bardziej dbać o to, jak tworzy wizerunek swoich piłkarzy. Skoro wiemy, że Joan Laporta potrafi kontrolować w bardzo rygorystyczny sposób przekaz, który pojawia się w mediach, to dlaczego nie ukróci chociaż części codziennych plotek związanych z większością zawodników, jacy są w kadrze zespołu? To oni sami, a przykładem jest Raphinha, muszą - pośrednio lub bezpośrednio - ukracać to, co mówi się o nich w mediach. Choć jeśli tekst jest o İlkayu Gündoğanie to nie sposób nie wspomnieć o tym, że Niemiec musiał sam łagodzić konflikt z Ronaldem Araujo, który narodził się z jego ambitnej wypowiedzi po meczu z PSG.
Osobiście jest mi przykro patrzeć na to, jak traktuje się piłkarzy w Barcelonie w ostatnim czasie. Przez długi czas to Real Madryt miał przypiętą łatkę klubu, który nie najlepiej radzi sobie z żegnaniem swoich legend i traktowaniem niektórych zawodników. Barça, można powiedzieć, była pod tym względem wzorem. Kiedy przypominam sobie pożegnanie Andrésa Iniesty, do tej pory czuję pewne wzruszenie. A teraz, kiedy widzę, jak klub chce się rozprawić z wysokim kontraktem Gündoğana (który sam mu zaoferował rok temu), to daje mi to do zrozumienia, że to już nie do końca ta sama wielka Barcelona, w której ideach i grze zakochiwałem się "za dzieciaka".
[Tekst został opublikowany 18 sierpnia]
Komentarze (148)