Dzisiejszej nocy, w wieku 68 lat, odszedł Quini. W związku ze śmiercią legendy Barcelony przypominamy tekst z cyklu Barcelona w sepii, przybliżający hisorię Enrique Castro.
Enrique Castro González – Quini, człowiek niezliczonych imion: El Brujo, Czarodziej z Asturii, Quinocho, Quinigol... Piłkarz, goleador, legenda Sportingu Gijon i FC Barcelony. Siedmiokrotny zdobywca Trofeo Pichichi.
„O kurwa, Ángelines, o kurwa... ja umieram” – tak brzmią ostatnie słowa Joaquína Fernándeza Santomé, znanego jako Quinocho, byłego piłkarza Celty Vigo, jednego z jej dyrektorów. Skierowane są do Ángeles Santos, pracowniczki klubu, na chwilę przed tym, nim Quinocho traci przytomność, której nigdy już nie odzyska. Jeszcze kilka minut temu Santomé rozmawiał przez telefon, ze swojego biura na Estadio Balaídos, z urzędniczką Deportivo la Coruña, Bertą Vales.
– Muszę przerwać – mówi do słuchawki. – Ktoś dzwoni do drzwi.
– Jeśli w niedzielę będziesz w A Coruñii, to zadzwoń – opowiada kobieta.
Quinocho odkłada słuchawkę i otwiera drzwi. Do klubowego biura wchodzi dwóch ludzi, trzeci czeka na nich przy niebiesko-białym skuterze, zaparkowanym tuż przy wejściu; Quinocho jest im winien 1500 peset. Gdy wchodzą do gabinetu nie pada żadne słowo. Dyrektor Celty chwyta pierwszą rzecz, którą ma pod ręką – okazuje się, że jest to popielniczka – i ciska nią w jednego z mężczyzn. Chybia. To błąd, który przypłaci życiem. Napastnik dobywa noża i wymierza nim cios w klatkę piersiową Quinocho. Klinga prześlizguje się pomiędzy żebrami, przecina pień płucny, aortę i dosięga serca. Gdy chwilę później ambulans zabiera go do szpitala Povisa, pełniący dyżur doktor Francisco Peralta może już jedynie potwierdzić zgon. Po wykonaniu sekcji zwłok klubowy lekarz, Genaro Borrás, poświadczy, że Quinocho umarł w ciągu dwóch minut od otrzymania rany. Na podłodze biura przy Estadio Balaídos, na oczach przerażonej Ángeles Santos.
Jest czwartek, 20 października 1988 roku. W chwili, gdy Santomé umiera w kałuży krwi Enrique Castro González, Quini, który po legendzie Celty odziedziczył piłkarski przydomek, od roku już nie gra zawodowo w piłkę. Kiedy otwiera gazetę i czyta, co wydarzyło się w biurze Estadio Balaídos może pomyśleć, że wszystko, co się z nim wiąże naznaczone jest piętnem tragedii. Nie jest to bezpodstawna myśl, jednak w tym momencie Quini nie zdaje sobie sprawy, że prawdziwy dramat dopiero nadejdzie...
...lipiec 1993 roku. Środek lata w rozgrzanej słońcem Kantabrii. Beżowe piaski plaży Amió parzą w stopy, czerwona flaga informująca o zakazie kąpieli odcina się jaskrawo na tle błękitnoszarej wody i ostrych konturów skał. Słychać śmiech, głos dzieci; wydaje się, że mówią po angielsku. Plusk rozbryzgiwanej dłońmi wody, szmer dziecięcych stóp mknących po piasku, na chwilę nim zanurzą się w ciepłym, gościnnym morzu. Głos ojca, wołającego z plaży, słychać w nim lekkie podenerwowanie. Dopiero po kilku chwilach powietrze przecina wysoki krzyk. Dwóch chłopców, (jeden z nich ma dziewięć lat, drugi siedem), oraz ich ojciec, toną w Morzu Kantabryjskim.
Jesús Castro González, były bramkarz Sportingu Gijon i reprezentant Hiszpanii, młodszy brat Enrique Castro Gonzáleza, znanego jako Quini, niejednokrotnie już pełnił funkcję ratownika-amatora. Nie dalej jak tydzień temu wyciągnął w tym miejscu z morza dwójkę dzieci. Nie czeka. Biegnie, próbując uratować trzy tonące osoby naraz. To wydaje się niemożliwe, a jednak – chwilę później dwóch małych Anglików i ich tata wyczołgują się z linii przyboju w kierunku suchego piasku plaży Amió. Oddychają ciężko, wykasłując z płuc słoną wodę. Za chwilę ktoś wezwie pomoc medyczną, która zabierze ich do pobliskiego szpitala.
W momencie, gdy zebrani na plaży ludzie biegną w kierunku niedoszłych topielców ciało Jesúsa Castro, który uratował życie angielskiej rodzinie, leży, blade i nieruchome, na skalistym dnie Morza Kantabryjskiego. Dwa dni później, w rodzinnym Avilés, w kościele San Nicolás de Bari, pożegnają go nie tylko jego żona, Blanca, oraz trójka dzieci, ale też tysiące kibiców Sportingu Gijon.
Z piłką na węglu
Jest 23 września 1949 roku, w Oviedo, gdy na świat przychodzi najstarszy syn Enrique Castro, byłego bramkarza drużyny rezerw tamtejszego Realu, oraz Maríi Eleny González. Chłopiec odziedziczy imię po ojcu, jednak i tak wszyscy będą nazywać go Quinim. Rodzina Castro nie ma w Oviedo nic swojego; tłoczy się w niewielkim mieszkaniu należącym do matki Maríi. Gdy rodzice doczekają się dwóch kolejnych synów: Jesúsa i Rafaela, w stolicy Asturii nie będzie już dla nich ani miejsca, ani pracy. Szansę na nowy początek niesie nadmorskie Avilés i jego utopijna dzielnica – Llaranes, stworzona dla pracowników Ensidesy, przedsiębiorstwa zajmującego się obróbką stali. Kiedy rodzina Castro przenosi się do Llaranes Quini ma zaledwie pięć lat. To tam, na wzbierającej fali industrializacji, upłynie jego dzieciństwo.
Wśród hutniczych kominów i robotniczych baraków Quini stawia swoje pierwsze kroki na murawie. Tylko, że nie jest to wcale murawa. Boisko, na którym gra drużyna szkoły ojców salezjanów, miejscowi zwą La Carbonillą: to ledwie skrawek ubitej ziemi, pokryty cienką warstwą węgla. Kolejne boisko, La Toba, będzie mieć już murawę; Quiniemu wydaje się ono wspaniałym stadionem, mimo że zimą spod zmarzniętej ziemi też wyziera węgiel, który przy każdym potknięciu brudzi dłonie i kolana.
Napastnik w rodzinie bramkarzy; jego młodszy brat, Falo, także wybrał karierę pomiędzy słupkami, tym razem w rezerwach Sportingu Gijon. Quini podąży w ślady Falo, przynajmniej jeśli chodzi o wybór barw klubowych. Jego pierwsze profesjonalne kroki w futbolu rozpoczną się w szeregach CD Ensidesa, klubu firmy-matki całego Llaranes. Niebawem piłkarskie umiejętności chłopca okażą się tak niekwestionowane, że by kontynuować sportową karierę zdecyduje się na porzucenie szkoły dla dzieci pracowników koncernu. Dla piłki nożnej zrezygnuje też z wyuczonego zawodu spawacza. Futbolowe początki Quiniego w Ensi, jak pieszczotliwe nazywa się ekipę z Avilés, pilnie śledzi ekipa, której barw bronił jego ojciec: Real Oviedo. Niebawem Oviedo Vetusta, drużyna rezerw stołecznego klubu, występująca w Tercera División, zgłosi się po usługi młodego piłkarza. Paradoksalnie na propozycję tę nie wyrazi zgody ojciec Quiniego, który chce by syn pozostał pod opieką José Luisa Molinuevo, trenera Ensidesy. Szkoleniowiec Ensi zostanie jedną z kluczowych postaci w karierze Quiniego, zmieniając jego pozycję na boisku z prawej flanki na środek ataku. Na zaczernionych węglem murawach Avilés narodzi się Quinigol, zawodnik, który po Trofeo Pichichi sięgnie w swojej karierze aż siedmiokrotnie. Nie minie wiele czasu, nim zgłosi się po niego Sporting Gijon, jeden z dwóch klubów, dla których Quini stanie się żywą legendą.
¡Aupa Sporting!
Zaledwie jeden sezon z Quinim w składzie potrzebny był Sportingowi, by awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej. W swoim drugim roku w barwach Rojiblancos Czarodziej z Asturii zanotował 24 gole, zdobywając pierwsze w swojej karierze Trofeo Pichichi. W tym samym roku, 1970, Ladislao Kubala, selekcjoner reprezentacji Hiszpanii, dał mu szansę debiutu w seniorskiej kadrze. Piłkarski świat stanął przed Quinim otworem.
Zaledwie dwanaście miesięcy później, świat Quiniego cały zamyka się w ścianach niewielkiej sali madryckiego szpitala. Zawodnik, leżąc na łóżku, spogląda przez okno, jednak może patrzeć tylko prawym okiem. Lewe podbite jest tak mocno, że spuchnięte powieki zupełnie się zacisnęły. Poniżej, cały policzek zasłania mu opatrunek, ukrywający pooperacyjne szwy i jeszcze głębiej, złamaną kość jarzmową. Gdy zamyka oboje oczu w jego wyobraźni pojawia się inny obraz niż ten, który widzi za oknem. Mroźny, lutowy wieczór na Boothferry Park. Na angielskiej ziemi La Furia Roja mierzy się z reprezentacją Irlandii Północnej. Rojo dośrodkowuje w pole karne, Quini wyskakuje do centry by przyłożyć głowę i skierować piłkę w stronę bramki rywala. Jednak zamiast piłki, wcześniej, spotyka go łokieć George'a Besta, którego uderzenie rozrywa mu policzek i powoduje skomplikowane załamanie kości jarzmowej. Natychmiastowy powrót do stolicy Hiszpanii. Szpital. Złożona operacja. Mimo tego wszystkiego kontuzja jest na tyle poważna, że przyszłość piłkarskiej kariery Quiniego zawisa na włosku. Ostatecznie przeciągająca się rehabilitacja sprawi, że asturyjski napastnik spędzi w szpitalu większą część sezonu 1972/73.
Gdy rok później wróci do piłki, po raz drugi w karierze wywalczy tytuł najskuteczniejszego strzelca ligi. Będzie to jeden z czynników, które pozwolą Sportingowi uratować miejsce w Primera División. Wszyscy zawodnicy klubu obiecają kibicom, że jeśli utrzymają się w najwyższej klasie rozgrywkowej przemierzą na rowerach dziewięćdziesiąt kilometrów, dzielących Gijón od Covadongi. Wśród wiwatujących tłumów, rozciągających się niemal wzdłuż całej trasy, Quini dotrze do celu na trzeciej pozycji. Miłość, którą Czarodziej z Asturii zaskarbił sobie u fanów Rojiblancos, jest niezachwiana. 1 lipca 1974 roku, kiedy opuści wnętrze kościoła parafii San Jorge de Heres, z pierwszą i jedyną kobietą swojego życia, Marią de las Nieves Fernández, w tej chwili będącą już jego żoną, powita go czerwono-biały tłum kibiców. Ponad morzem ludzi zebranych na placu przed świątynią unoszą się flagi i szaliki Sportingu Gijon. Unoszą się też pełne entuzjazmu okrzyki: „Niech żyje młoda para! Niech żyje Sporting!”.
Lorena, pierwsze z trójki dzieci, których doczekają się Quini i Maria Nieves, przyjdzie na świat najbliższego lata w Gijon. Zarówno ona, jak i dwójka jej młodszych braci, Enrique i Jorge, wychowywać się będą jednak w stolicy Katalonii, która na najbliższe lata stanie się domem rodziny Castro. W kolejnym sezonie trzecie Pichichi Quiniego nie wystarczy, by uchronić Sporting od spadku do Segunda. Trwająca cztery lata saga transferowa, podczas której zawodnik zaczął rozważać porzucenie piłki nożnej i przyjęcie oferty pracy w firmie produkującej dachy, wreszcie kończy się w Barcelonie. Za kosmiczną sumę 82 milionów peset Quini przenosi się z El Molinón na Camp Nou.
Uprowadzenie
Noc 1 marca 1981 roku, Barcelona. Quini spacerowym krokiem zmierza w kierunku swojego samochodu. Jego klub właśnie pokonał Herculés Alicante 6:0, Asturyjczyk do tego wyniku dorzucił swój dublet. W tej chwili Barça jest na drugiej lokacie w tabeli, dwa punkty za Atlético. Przyszłość maluje się w jasnych barwach: jeśli w następnej kolejce Katalończycy pokonają Rojiblancos droga do mistrzostwa stanie przed nimi otworem. Quini pogwizduje cicho, rytmicznie podrzucając w dłoni kluczyki. Nim doczeka się zasłużonego odpoczynku po zwycięstwie musi jeszcze pojechać na lotnisko El Prat, odebrać stamtąd żonę i córkę, które przyleciały właśnie z Asturii. Zdążył już zadzwonić do swoich rodziców i poinformować ich, że María Nieves wróciła wraz z Loreną do Barcelony. Zamek skrzypi nieznacznie, gdy Quini zaczyna otwierać drzwi samochodu. W tym samym momencie czuje w okolicy nerek, w miejscu gdzie kończy się jego krótka, brązowa kurtka zimny dotyk metalu. Odruchowo odwraca się. Lufa pistoletu, która przed chwilą dotykała jego pleców w mgnieniu oka przesuwa się w kierunku skroni.
Kiedy Maríi Nieves wreszcie udaje się dostać do domu jest już jedenasta wieczorem. Quini nie przyjechał na lotnisko, choć obiecał. W mieszkaniu też go nie ma, mimo że ewidentnie widać, iż zdążył tu zawitać po meczu. Rozrzucone ubranie, które z siebie zdjął leży na łóżku. Kaseta wideo, wciąż niewyjęta, utknęła w magnetowidzie. María Nieves wzdycha ciężko, idąc zaparzyć sobie kawę. Pewnie świętuje z kumplami zwycięstwo. Mógłby zostawić chociaż kartkę, choć parę słów: „nie martw się, wrócę późno”. Cokolwiek. Z każdą mijającą minutą łyżeczka w jej ręce, którą nerwowo miesza zimną, nietkniętą kawę, porusza się coraz szybciej. Wskazówki zegara także obracają się nieubłaganie, zaś upragnionego dźwięku klucza w zamku nadal nie słychać. Minie kilka godzin, nim María Nieves zdecyduje się zapukać do drzwi José Ramóna Alexanko, kapitana Barcelony i bliskiego przyjaciela Quiniego. Kolejną godzinę później wspólnie zdecydują się zawiadomić policję o zniknięciu goleadora Barçy.
***
Juan, kelner w restauracji Can Fuster, wraca do domu z nocnej zmiany. Wraz z kolegami z pracy zamyka drzwi lokalu i zmierza w kierunku parkingu. Od rozmowy jego uwagę odwraca jaśniejszy kształt w ciemności, który dostrzega tuż za ogrodzeniem. Porzucony samochód z otwartymi drzwiami.
– Do jutra, chłopaki – rzuca i szybko odbiega od grupy.
Gdy podchodzi do samochodu, choć w ciemności nie jest w stanie dostrzec, że jest on w kolorze whisky, od razu poznaje model. Ford Granada. Rejestracja, którą za chwilę zgłosi dzwoniąc na policję nie pozostawia wątpliwości. B-3817-EL, własność Enrique Castro Gonzáleza.
***
Kiedy Quini się budzi nie jest w stanie rozpoznać, gdzie się znajduje. Pod obolałymi plecami czuje zimny dotyk betonu. Gdzieś na granicy słuchu dobiega do niego monotonny odgłos kapiącej wody. Po chwili w jego pamięci wracają wydarzenia tej nocy. Trzech zamaskowanych mężczyzn wyciągnęło go z jego własnego samochodu i wrzuciło do furgonetki. Nie jest w stanie ocenić jak długo jechali, ani w jakim kierunku. Teraz rozgląda się dookoła i gdy jego oczy przyzwyczajają się do ciemności stwierdza, że znajduje się w jakimś niewielkim, zamkniętym pomieszczeniu. Piwnicy? Garażu? Tego nie jest w stanie określić. Palący ból związanych wcześniej nadgarstków nie daje mu spokoju. Kiedy uda mu się podnieść, zbada całe pomieszczenie i odkryje, że nie ma w nim nic. Zupełnie nic prócz stojącego pod ścianą wiadra, z którego, przynajmniej w tej chwili, nie ma najmniejszego zamiaru korzystać. Po chwili, gdy zda sobie sprawę, że wszelkie próby wydostania się skazane są na porażkę, usiądzie, czekając. Niebawem czekanie znów zamieni się w sen.
***
Następnego dnia, o godzinie 12:30, oficjalnie zostanie ogłoszone, że asturyjski snajper zaginął. Wiadomość ta z prędkością błyskawicy rozprzestrzeni się po całym kraju i Europie. Gdy do prasy przeciekną informacje na temat odnalezienia porzuconego samochodu nikt nie będzie mieć już wątpliwości. Quini został porwany.
25 dni szaleństwa
Jorge de Haro, dwudziestosiedmioletni inspektor pochodzący z Málagi, od niedawna pracuje w stolicy Katalonii pod kierownictwem Francisco Álvareza, którego wszyscy w szeregach barcelońskiej policji nazywają Mózgiem. Gdy tego dnia Mózg wezwał De Haro do swojego gabinetu, młody Andaluzyjczyk nie podejrzewał, że zostanie mu przydzielona najgłośniejsza sprawa w jego karierze. Teraz, pełen podniecenia, jedzie do domu rodziny Castro. Nie umie jeszcze przewidzieć, że przez blisko miesiąc stanie się on de facto jego własnym domem. Będzie spać na kanapie w salonie, zaś do swojego mieszkania wracac tylko po to, by wziąć prysznic i zmienić ubranie. María Nieves, Jesús Castro, Alexanko i dzieci Quiniego staną się nową rodziną Jorge. Jednak w tej chwili młody inspektor nie zastanawia się nad tym. W jego myślach przewija się tylko jedna wizja: porwano cracka Barcelony a on zostanie człowiekiem, który go odnajdzie. Zdaje sobie sprawę, że to moment, w którym jego kariera zaczyna pędzić w szalonym tempie. Wyobraża sobie, że jest Davidem Starskym lub Kenem Hutchem, jednym z bohaterów tego amerykańskiego serialu o policjantach z wydziału zabójstw. Wrzuca wyższy bieg i przyspiesza. Chce jak najszybciej znaleźć się przy ulicy Carlesa III.
Nie jest łatwo przecisnąć się przez tłum ciekawskich i gapiów, cisnących się przed domem Quiniego. Niektórzy przyszli jedynie szukać sensacji, inni przynieśli ze sobą, trudno powiedzieć do kogo skierowane, transparenty nawołujące do uwolnienia Quiniego. W mieszkaniu Alexanko stara się jak może podnieść na duchu Marię Nieves. Co chwilę odbiera telefon; połączeń jest mnóstwo, tak samo jak fałszywych tropów. Grupa określająca się jako Batalion Katalońsko-Hiszpański przyznaje się do porwania stwierdzając, że „drużyna separatystyczna nie może zdobyć mistrzostwa”. Ktoś inny żąda za uwolnienie napastnika Barçy okupu wynoszącego 350 milionów peset. O północy, drugiego dnia od zaginięcia, w budce telefonicznej w l'Hospitalet ktoś znajduje kartkę podpisaną nazwiskiem Quiniego, na której napisano, że zawodnik czuje się dobrze. Zespół inspektora De Haro przeszukuje całą dzielnicę. Bez skutku.
Jest wpół do dwunastej w nocy, dobiega końca trzeci dzień od chwili zniknięcia piłkarza Barçy. Telefon w domu rodziny Castro znów dzwoni hałaśliwie. Wreszcie słuchawkę podnosi drżąca dłoń Marii Nieves. Kobieta słucha w milczeniu. Po chwili przekazuje słuchawkę inspektorowi De Haro. Policjant nie ma wątpliwości, że tym razem nie jest to kolejny fałszywy trop. Rozmówca podający się za porywacza jest ewidentnie zdenerwowany, mówi chaotycznie i agresywnie. Wydaje się, że nie jest sobie w stanie poradzić z sytuacją, w której z własnej woli się znalazł. Wniosek z rozmowy jest jeden: porywacze za uwolnienie piłkarza żądają kwoty 100 milionów peset. Jorge słucha żądań, które niezbornie próbuje przedstawić mu porywacz, ale w jego myślach uporczywie powraca tylko jedna myśl: Aragonia. Północny akcent rozmówcy nie pozostawia pola do wątpliwości.
***
Od chwili, gdy Maria Nieves 3 marca odebrała pierwszy telefon od porywaczy, będą oni dzwonić praktycznie codziennie. Negocjatorem zostaje Alexanko, przestępcy chcą rozmawiać tylko z rodziną, policja nie wchodzi w grę. Minie trzynaście dni nim zdecydują się przedstawić swoje warunki przekazania okupu. Żądają stu milionów w gotówce, które mają zostać przyniesione w walizce w określony wcześniej punkt. Gdy pieniądze trafią do nich Quini ma opuścić miejsce uwięzienia samolotem, który zabierze go do wybranego celu. Dzień później kolejny telefon. Pieniądze mają być przekazane do Logroño. Na miejsce spotkania porywacze wyznaczają bar przy aeroklubie Saragossa. Żadnej policji. Tylko człowiek z walizką. Kiedy kolejnego dnia na miejsce przybywa Alexanko nie zastaje tam jednak nikogo.
Z dnia na dzień u przestępców narasta nerwowość. Chcieliby jak najszybciej odebrać pieniądze, ale panicznie boją się momentu ich przekazania. De Haro, prócz faktu, że przetrzymują Quiniego gdzieś w Aragonii, pewien jest teraz jeszcze jednego. To nie są profesjonaliści. To ludzie z przypadku, których własny pomysł i sytuacja, którą wywołał przerosły tysiąckrotnie. Policyjny profil psychologiczny, budowany na podstawie licznych rozmów telefonicznych, potwierdza tę teorię. Porywacze coraz bardziej się boją tego, co zrobili i reagują coraz agresywniej. Na pytanie dlaczego nie pojawili się na umówionym miejscu odpowiadają groźbą. Deklarują, że jeśli nie dostaną pieniędzy przyślą do mieszkania przy ulicy Carlesa III paczkę z odciętym palcem Quiniego. Maria Nieves wpada w rozpacz.
***
– Nie zagram – deklaruje Bernd Schuster. – Prócz nóg mam także serce. Chcę tylko by wrócił Quini.
Federacja nie udziela zgody na przełożenie meczu Barcelony z Atlético. Zrozpaczeni i zastraszeni piłkarze z Katalonii ulegają Rojiblancos 0:1. Winą za porażkę Schuster obarcza trenera Helenio Herrerę i prezydenta, Josepa Lluisa Núñeza. Jego zdaniem dopuścili oni do rozegrania meczu, który nie powinien mieć miejsca. „Z ich winy przegraliśmy ligę” – stwierdza. Gdy drużyna wraca do Barcelony na lotnisku czeka na nich pięć tysięcy kibiców, którzy witają barcelonistów okrzykami „wolność dla Quiniego!”. Wraz z członkami zarządu, przy wsparciu ze strony fanów, piłkarze udają się do domu rodziny Castro.
Tydzień później Barcelona przegra z Salamancą 1:2. Mistrzostwo ostatecznie zostanie stracone.
20 marca porywacze wreszcie decydują się na formę przekazania okupu. Pieniądze mają zostać wpłacone na konto w genewskim banku Credite Suisse. Do Genewy, w towarzystwie De Haro, udaje się wiceprezydent Barcelony, Nicolau Casaus. Na wskazane konto wpłaconych zostaje zaledwie pięć milionów. Okazuje się, że to wystarcza. Bank szybko ujawnia szwajcarskiej i hiszpańskiej policji, że właścicielem wyznaczonego konta jest niejaki Víctor Manuel Díaz Esteban, jak się później okaże jeden z porywaczy. Osobiście przyjeżdża on do Genewy podjąć pieniądze. Wypłaca zaledwie milion, nie zdaje sobie sprawy, że na konto przelano zaledwie nieznaczny ułamek żądanej sumy. O szóstej po południu ma opuścić Szwajcarię, udając się samolotem do Paryża. Zostanie zatrzymany przez hiszpańską policję i niemal od razu przyzna się do winy. Díaz Esteban, dwudziestosiedmioletni mechanik ujawni, że wraz z nim Quiniego porwali Fernando Martín Pellejero, elektryk, oraz José Eduardo Sandino Tejela, także będący mechanikiem. To na niego zarejestrowana była furgonetka, którą zabrano Quiniego do Aragonii. Saragossa, ulica Jeronimo Vicens 13, warsztat samochodowy, taki adres podaje na przesłuchaniu.
***
Quiniego budzi skrzypienie drzwi. Gdy otwiera oczy oślepia go smuga sztucznego światła, wpadającego do ciemnego pomieszczenia, od dwudziestu pięciu dni będącego jego całym światem. Nie wie jaka jest godzina, z pewnością noc. W prześwicie framugi rysuje się sylwetka człowieka z bronią. Quini jej nie poznaje, to żaden z trzech mężczyzn, którzy pojawiali się tu dotąd. Nie myśli jasno, sam nie wie dlaczego ale jest pewien, że to ten moment. Teraz zginie. Pada na kolana.
- Proszę, nie zabijajcie mnie. Proszę...
Jego zgarbioną sylwetkę omiata światło latarki.
- Spokojnie, już nic ci nie grozi. Jesteśmy z policji.
Do pomieszczenia wchodzi więcej ludzi. Po chwili Quini dostrzega już, że wszyscy są w roboczych mundurach. To koniec, ale zupełnie inny niż myślał.
***
Barcelona. Quini opuszcza główny komisariat policji i podchodzi do seata 131, który ma zabrać go do domu. Wychudzony, z niezgoloną brodą, wsiada do samochodu. Dookoła tłum kibiców wiwatuje na jego cześć. Po chwili zaczną śpiewać: „Asturio, kochana ojczyzno”. To piękny moment, ale Quini zupełnie o tym nie myśli. Drzwi seata zamykają się i mężczyzna opada na siedzenie. Rytmiczny odgłos silnika kołysze do snu. Nareszcie. Quini wraca do domu.
Ahora, Quini, ahora!
Ma 65 lat. Niedawno przeszedł dwie operacje nowotworu gardła, które pozwoliły mu wrócić do zdrowia. I do pracy. Jest teraz delegatem Sportingu Gijon. Porywaczom wybaczył już dawno. „Traktowali mnie dobrze, z szacunkiem. Wydawali mi się dobrymi ludźmi” - dodaje. - „Zawsze zapewniali, że nie stanie mi się krzywda”. Z jego poznaczonej zmarszczkami twarzy nie znika uśmiech. Szczególnie, gdy może usiąść na trybunach El Molinón. Asturyjskie słońce rozgrzewa kości, a słony wiatr niesie ze sobą śpiew, który do dziś można usłyszeć, gdy Sporting Gijon zwycięża. ¡Ahora, Quini, ahora! Teraz, Quini, teraz!
Komentarze (11)
Ahora, Quini, ahora!!
fcbarca.com - Més que un lloc web de futbol
http://e00-marca.uecdn.es/assets/multimedia/imagenes/2018/02/28/15198228495544.jpg
Ahora, Quini, ahora!