FC Barcelona wygrała na Camp Nou z Bayerem Leverkusen 2:1. To był słaby mecz w wykonaniu drużyny Luisa Enrique, ale kolejny raz przekonaliśmy się, że ci piłkarze mają charakter. Munir i Roberto zrobili różnicę. Barça cierpi, ale nie jest martwa.
Barcelona rozpoczęła z dużym animuszem, choć pierwszą szansę, po strzale Chicharito, mieli goście. Przez kolejny kwadrans gospodarze panowali nad boiskowymi wydarzeniami, tworzyli zagrożenie, ale znakomite szanse zmarnowali Rakitić i Sandro. Mecz był otwarty i do głosu zaczął dochodzić Bayer, który dopiął swego w 22. minucie. Po rzucie rożnym w polu karnym najwyżej wyskoczył Papadopoulos, który uprzedził ter Stegena i Mathieu, i z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki.
Niestety po stracie bramki Barça grała słabo, chaotycznie i niedokładnie. Bayer cofnął się na własną połowę, a gospodarze nie potrafili wykreować żadnej groźnej sytuacji. W 36. minucie wynik podwyższyć mógł Bellarabi, ale tym razem ter Stegen świetnie obronił. W końcówce pierwszej połowy przebudziła się Barcelona, bliski szczęścia był Neymar, który po rykoszecie trafił w słupek, a dobitkę Sandro z bramki wybili obrońcy gości. Znów zabrakło szczęścia, co nie zmienia faktu, że była to słaba pierwsza połowa drużyny Luisa Enrique.
Już na początku drugiej części Bayer mógł postawić "kropkę nad i". Piłkę stracił Mathieu, prawą stroną popędził Bellarabi, który podał w pole karne do niepilnowanego Chicharito, ten jednak mając przed sobą tylko ter Stegena fatalnie spudłował. W odpowiedzi w dogodnej sytuacji znalazł się słaby tego wieczoru Sandro, jednak strzelił bardzo niecelnie. W 60. minucie Barça straciła kolejnego zawodnika - tym razem kontuzji mięśnia uda doznał Iniesta, który po chwili został zastąpiony przez Jordiego Albę.
Barcelonie nie szło, trudno jej było stworzyć okazję strzelecką, a jeśli już taka była to brakowało dokładności. Goście grali na dużym spokoju, zamknęli się na własnej połowie, blokowali wszystko i groźnie wychodzili do kontrataków. Wszystko zdawało się świadczyć na ich korzyść. Ale później nastąpiły trzy minuty, które wstrząsnęły Bayerem. Najpierw Sergi Roberto wepchnął piłkę do siatki po strzale Suáreza i obronie Leno, później akcję życia zrobił Munir, a Suárez przymierzył tak, że stadiony świata. To był dwa gole na wagę złota, dwa gole mimo przeciwności i słabej gry. To były dwa gole strzelone siłą woli, bo jeszcze chwilę wcześniej to spotkanie wydawało się przegrane.
Barcelona krwawi i cierpi, a los z każdym meczem stara się zadać jej decydujący cios, po którym już się nie podniesie. Bestia nie jest jednak martwa i jeśli przetrwa kilka najbliższych tygodni tak jak dziś przetrwała, za kilka miesięcy może być potworem, który połknie każdego, kto będzie miał czelność stanąć mu na drodze. I to nie tylko w jego własnej jaskini.
Komentarze (3462)