Nikt nie lubi tych, którzy wygrywają. Barcelonie znów zdarza się to często. PSG, Atlético x3, City x2, Real, PSG x2, Bayern, znowu Atlético, Juventus, finał z Bilbao. Liga, Liga Mistrzów i Puchar Króla… Cholernie często. Za często, dla niektórych. Wylew hejtu, kpin i kreatywnej memologii po superpucharowym meczu w Bilbao dowodzi epidemii bólu. Dla dotkniętych tą epidemią mam dobrotliwy uśmiech pożegnania. Dla wszystkich innych – próbę rzeczowej analizy zdarzeń.
Spojrzeniu w wyjściowy skład barcelonistów z zeszłego piątku towarzyszyło jedno skojarzenie: chłop zaszalał. Na jeden z najbardziej niegościnnych barcelonistom – piłkarsko i taktycznie – terenów w La Liga, Luis Enrique wymienił wszystkich, których się dało. Same zmiany to jedno. Jeśli na ławce rezerwowych istnieje porządek, powiedzmy: zastępcy wyżej w hierarchii siedzą kolejno od lewej do prawej – to skład na Bilbao wyglądał jakby Lucho celowo wybierał z tej drugiej strony.
Brakowało tylko Masipa w bramce, Suáreza w pomocy i teściowej trenera na lewej obronie. Mimo to przyjmuję ten rezultat i stojące za nim wybory trenera ze zrozumieniem i zamiarem racjonalizacji.
Lucho konsekwentny
W ocenie ubiegłego sezonu eksperci TV, publicyści i nawet ta frakcja kibiców co wszystko wiedzą najlepiej zgodzili się w jednym. Barça nie miałaby tak bombowej rundy wiosennej, tak chwalebnego zakończenia sezonu z trzema pucharami w ręku – gdyby nie głębokie rotacje trenera jesienią.
W Supercopie, rozgrywanej 3 dni i 1 strefy czasowej od morderczego wysiłku w Tbilisi, Enrique zrobił to samo co rok temu na tym etapie sezonu – konsekwentnie zarotował składem.
Wyjściowe ustawienie „Dumy Katalonii” – wzmocnione echem końcowego wyniku – spotkało się z powszechną krytyką. Średnio rozgarnięty kibic umie łatwo wskazać, które decyzje już w zarodku były, powiedzmy, ryzykowne. Generalnie nie mam jednak cienia pretensji do trenera, bo pozostał tylko wiernym swojej filozofii. Z początku i przez długie tygodnie ubiegłego sezonu rzucał w bój zmienników i notorycznie „mieszał” składem. Filozofii, która przyniosła tak słodkie owoce na koniec.
Oczywiście, końcowy rezultat tego (dwu)meczu wskazał, że taka strategia trenera nie gwarantuje sukcesu, nie jest doskonała. A która jest?
To był właściwy mecz na zmienników
Kiedy, jak nie w takim meczu? Kiedy miał Luis Enrique postawić na rezerwowych i wykrzyczeć im w twarz: „Sprawdzam!”?
W pierwszej, drugiej czy może piątej kolejce ligi? Tej samej ligi, którą Madryt, korzystając na „przypadkach” od jak zawsze przychylnych mu sędziów, wszelkimi sposobami spróbuje wyrwać Barcelonie?!
A może na dowolnym etapie Pucharu Europy, turnieju najważniejszego w historii klubu? Nikt nie obronił tytułu Ligi Mistrzów. Barça może być pierwsza. Potrzebuje jak najlepszych wyników od samego początku rozgrywek. Nie potrzebuje problemów z awansem do kolejnej rundy; wiadomo, że klub formatu Barcelony interesuje wyłącznie 1. miejsce w grupie.
Lepszą okazją na pewno nie będzie też Puchar Hiszpanii. Dla Barçy zaczyna się w grudniu. Trener potrzebuje tej wiedzy wcześniej.
W Superpucharze Europy Enrique wystawił najsilniejszą dostępną jedenastkę, bo to inna ranga. Barça grała w 20/30 finałów Supercopy, 8-krotnie w ostatnich 11 edycjach. Zwyciężyła w sumie 11 razy. To najmniej ważne rozgrywki z punktu widzenia FCB z wszystkich sześciu w jakich bierze udział w tym roku. Nie ma na tym etapie sezonu lepszej okazji do sprawdzenia rezerwowych.
Skala zmian – wada czy zaleta?
Po antywystępie z Sevillą Roberto powinien wylądować poza grą na miesiąc. Wysadzenie z I składu obu stoperów z wtorku było tęgim hazardem, z rodzaju tych co jedziesz na czołówkę licząc: ten z naprzeciwka na pewno zjedzie na pobocze. Ustawienie Masche w pomocy zamiast kluczowego (znów się przekonaliśmy) dla niej Busiego na tle tylu innych roszad dało efekt destabilizacji gry całej ekipy. Brak w „podstawie” zarówno Iniesty, jak i Rakiticia zrzucał jakieś 80% wszystkiego w ataku na barki Messiego. A Messi w Tbilisi grał 120 minut. Te same 120 minut, co zostawiony w domu Mathieu, osamotniony z przodu Luisito i Piqué z Busquetsem, którzy przesiedzieli cały mecz na ławce, obok – co też zdziwiło – Munira i Sandro. Tylko ten ostatni wszedł wreszcie na ostatnich -naście minut.
Ufff, wyliczenie wszystkich sensacji wtorkowego składu było równie męczące co oglądanie Barçy w tym meczu. Można się spierać, czy wymieniając obu podstawowych ofensywnych pomocników, Lucho nie powinien zostawić chociaż Busquetsa (powinien) albo akcent zmian przenieść z kluczowej dla harmonii gry między obroną i atakiem formacji pomocy (trener wymienił wszystkich) na mniej decydujący o kolektywie atak (tylko jedna zmiana, Suárez oddychający rękawami). Ponadto, bardzo brakowało mi w Bilbao powtórki z Alcântarą w ataku, bo był to najlepszy zabieg trenera w Gruzji.
W tym zestawieniu w środku pola, płynność gry całego zespołu kulała okrutnie – od strony taktycznej to tu widzę genezę wyniku.
W każdym razie bardziej niż personalia zaskoczyła skala. Łatwo stwierdzić: za dużo zmian na raz, zuchwałość trenera, lekkomyślność… A co, jeśli o to chodziło?
Wystawiając w Bilbao zaledwie trzech i pół gracza podstawowego składu – Alvesa, Messiego i Suáreza; ter Stegen to pół, bo tylko Lucho wie jaki jest status jego bramkarzy – a kolejnego delegując na jego nietypową pozycję (Mascherano), trener Enrique poszedł na całość. To minimalizowanie szans swojej drużyny przeciw silnemu i zmotywowanemu rywalowi. „Poświęcenie” meczu.
Próbując wejść trochę w rolę adwokata diabła – dalej uważam, że zmian było zbyt wiele – muszę przytoczyć coraz popularniejszą doktrynę zarządzania ludźmi, zgodnie z którą najbardziej wiarygodną ocenę podwładnego i jego przydatności dla organizacji osiągniesz rzucając go od razu na głęboką wodę. To brutalne podejście. Maksymalizacja korzyści krótkoterminowych nie znosi czekania i wymaga stosownych rozwiązań. Ciekawie nawiązał do tego @blazeq w komentarzu pod artykułem.
Tak w dużej korporacji, jak i topowym klubie piłkarskim, nie ma czasu czekać miesiącami aż ktoś „zaskoczy” w zespole albo nie. Rzucając jednocześnie prawie całą swoją ławkę na pożarcie baskijskim „Los Leónes” Luis Enrique postawił swoich graczy w sytuacji ekstremalnej. Od lekkiej, łatwej i przyjemnej różni się tym, że bardziej wymiernie pokazuje na kogo można liczyć w przyszłości, na kogo niekoniecznie. Silniejszy rywal i wyższa stawka w jeden mecz „załatwiają” trenerowi proces selekcji, który przeprowadzany bardziej zachowawczo zająłby kilka meczów. Nie jeden.
Mecz Superpucharu w Bilbao został poświęcony w imię wyższego celu: wymagań długiego sezonu i przydatności w nim poszczególnych zastępców. Wynik zaburza ocenę i utrudnia wnioski, jednak musi się w nich znaleźć spostrzeżenie, że przy wszystkich czterech straconych golach znacznie większy udział mieli zawodnicy formalnie podstawowi. Nie zmiennicy.
Błędów indywidualnych trener nie przewidzi
… a w Bilbao mieliśmy ich tęgą kumulację. Zaczął ter Stegen, „poprawił” Alves, swoje dodali Adriano, Roberto i Mascherano. Szkaradnemu dla Barçy wynikowi i przebiegowi meczu najbardziej przysłużyli się podstawowi na tym etapie sezonu niemiecki bramkarz i brazylijski defensor.
Zmęczony Alves to Alves generujący błędy obronne jak linia produkcyjna. Zmęczonego Alvesa widzieliśmy w drugiej połowie Superpucharu Europy i w Bilbao. Z Sevillą „maczał palce” w 3 z 4 goli rywala. Z Bilbao straciłem rachubę. Szkoda, że nie zobaczyłem z Baskami Sergiego Roberto na pozycji Daniego, gorzej niż w środku pola wychowanek by nie zagrał, a Brazylijczyk zmęczeniem raził już z Sevillą. Mam nadzieję, że będę jeszcze miał taką okazję, bo Roberto wyglądał co najmniej obiecująco na pozycji prawego obrońcy w presezonie na tle umiejących grać rywali. Brak przyszłości dla tego klubu w środku pola pokazał już obu poprzednim trenerom. Pominięcie tego przez Lucho – w kontekście marnego występu młodego z Sevillą – faktycznie jest trenera winą i przeoczeniem.
Wynik 4:0 to recenzja ciężka do przyjęcia, ale przynajmniej wiemy po tym meczu, że Sergi nie nadaje się do pomocy, Masche w systemie gry Barçy nie umie pełnić funkcji kręgosłupa zespołu jak w kadrze, Alves musi częściej odpoczywać (a to ci zaskoczenie…), ter Stegen przekonał się jak cienka granica dzieli doskonałość od śmieszności (akurat jemu zimny prysznic się przyda), a Neymar jest tej drużynie bardziej niezbędny niż część obserwatorów sobie życzy.
W pierwszym meczu rywal okazał się lepszy, w drugim własny zawodnik skreślił wysiłki drużyny. Tak bywa w piłce, wyolbrzymianie tematu jest głupsze niż zachowanie Piqué w rewanżu.
„Zasługi” trenera zostały podane, ale wina piłkarzy w poszczególnych sytuacjach bramkowych (i paru innych) pozostają bezsprzeczne. Mimo to, Lucho na pomeczowej konferencji kolejny raz pokazał, że jest facetem z jajami. Odpowiedzialność za wynik jednoznacznie wziął na siebie i oświadczył, że drugi raz wystawiłby taką samą jedenastkę. Ten gość wie co robi i należy go za to szanować.
Dobrze dla Bilbao, dobrze dla ligi
Cieszę się ze zwycięstwa Bilbao. To wielki klub o wspaniałej historii, zasłużony dla całej hiszpańskiej piłki. Ostatnie trofeum zdobył w 1984 roku co tylko pokazuje jak trudne jest wygrywanie w dzisiejszej piłce. Dobrze dla zespołu z Bilbao, jego ambicji na ten sezon i całej ligi, że tak długi okres posuchy właśnie się skończył. Nic nie rozwija drużyny tak jak wielkie zwycięstwa. Potwierdzają to przykłady Atlético, Sevilli. Cieszy mnie, gdy w czołówce robi się tłoczno. Im więcej jakości w tabeli La Liga, tym ciekawiej i atrakcyjniej! Tym lepiej się ją ogląda.
Sezon jest długi
Jedni wkładają wszystkie siły w walce o trofea sierpnia, dla innych najważniejsze są te dobiegające końca na wiosnę. Bilbao wywalczyło sobie triumf atutami własnymi na boisku, niczego nie dostało od Barçy na talerzu. To wielki wynik odniesiony nad mistrzem Hiszpanii i zasługuje na uznanie.
Barcelona musi rozkładać siły w ograniczonym Mistrzostwami Europy sezonie na sześć rozgrywek. Baskowie nie. Rezygnując z delegowania w Bilbao najsilniejszego składu, Lucho pokazał, że swojego planu na Barçę nie zmienia doraźnie.
Przed żołnierzami Lucho sezon długi liczbą meczów i wyczerpujący kompaktowością kalendarza. Fenomenalne wyniki ubiegłej kampanii dały Katalończykom zaszczyt bicia się o Superpuchary. Porażka w tym krajowym jest gorzka, ale znając wyzwania sezonu i przy świadomości braku Vidala z Turanem do stycznia i Pedro permanentnie – wiem, że zespół czeka wiele ważniejszych meczów, a testowani w boju zmiennicy są konieczni drużynie, która obyła się w zeszłym sezonie bez żadnych poważnych kontuzji. Zmiennicy siedzący miesiącami na ławie są na tym poziomie bezużyteczni.
Wolę żeby Barça wyglądała na pozbawioną prądu w sierpniowych Superpucharach od Kaukazu po Bilbao niż w półfinale Ligi Mistrzów albo wiosennych Gran Derbi. Przed Barçą walka o najwyższe cele i zaczyna się zaraz. Okazana decyzjami kadrowymi na ten dwumecz konsekwencja trenera jest ważniejsza od Supercopy.
Komentarze (34)
Co do Roberto to on nadaje się do gry w pomocy, ale nie w takim klubie jak Barca tylko półkę niżej.
Enrique stosował system rotacji przez całe sezony co można było zobaczyć na przykładzie Romy, gdzie jednak rotacje były bardziej dla trzymania dyscypliny niż przepisem na końcowy sukces.
http://www.fcbarca.com/mobile/60027-czy-luis-enrique-zacznie-uczyc-sie-na-bledach.html
Przypominam ze do stycznia Barcelona nie liderowala w laliga w jej sukces w LM mało kto wierzył. Messi jak donosiły media miał pretensje o system rotacji który nie daje możliwości zgrania i stabilizacji, właśnie po meczu z rsss rotacje się skończyły a drużyna piela się w górę. Oczywiście drużyna na wiosnę wyglądała lepiej, bardziej świeżo niż np. Real, jednak same rotacje były drobną cząstka sukcesu. A sukces to było przebudzenie leo.
W moczu..
Poza tym z Suareza nie taki zły pomocnik jest skoro miał tak dużo asyst poprzedniego sezonu :D
Btw. Felietony Challengera>Felietony p.Bystrzyckiego ;)
Rozumiem że kłamstwo powtórzone 100 razy ma być uznane tutaj jako dogmat. W sumie nie dziwie się wyzwiskom, skoro takie rzeczy się tu wypisuje, mimo dyskusji po felietonie z superpucharu Europy.