Vítor Borba Ferreira - piłkarz znany wszystkim jako Rivaldo, występował w lidze brazylijskiej, hiszpańskiej, włoskiej greckiej i uzbeckiej. Mistrz świata, zdobywca Copa América oraz Pucharu Konfederacji w barwach reprezentacji Brazylii. W koszulce Barcelony największy piłkarz globu 1999 roku.
Fawela nie wybacza
Jest 19 kwietnia 1972 roku, Encruzilhada, nadbrzeżna dzielnica Recife, stolicy stanu Pernambuco, miasta nazywanego Brazylijską Stolicą Rozbitków. Marluce oczekuje na narodziny swojego trzeciego dziecka. Wraz z mężem, Romildo Vítorem, mają już dwoje synów: Ricaldo i Rinaldo. Chłopcy dorastali w innej dzielnicy Recife, w Beberibe znajdującym się na samej północy miasta. Jednak w obliczu zbliżających się narodzin kolejnego dziecka rodzina postanowiła się przeprowadzić. Teraz Romildo jest ogrodnikiem dbającym o zieleń wokół miejskiego ratusza. Mimo wszelkich starań rodziców Encruzilhada wcale nie jest dla ich dzieci lepsza niż Beberibe. Marluce wie, że dziecko, które już niebawem wyda na świat, będzie dorastać w nędzy. Gdyby mogła, zrobiłaby wszystko, żeby je przed tym uchronić, jednak twarda rzeczywistość faweli nie wybacza. Gdy dziecko przyjdzie na świat, Marluce i Romildo zabiorą je do pobliskiego urzędu stanu cywilnego, gdzie otrzyma imię Vítor Borba Fereira. Mimo to wszyscy będą nazywać go Rivaldo.
Fawela nie wybacza... Sześć lat później rodzina Marluce i Romildo znów się powiększy, tym razem na świat przyjdą dwie dziewczynki: Soraya i Cristiane. To sprawi, że konieczna będzie kolejna przeprowadzka w poszukiwaniu środków utrzymania, tym razem celem jest Paulista. Jednak odmienić swój los w Brazylii nie jest łatwo. Sprawdzą się obawy Marluce, które żywiła, będąc w ciąży z trzecim dzieckiem. Jej najmłodszy syn jest maleńki, mniejszy niż jego rówieśnicy. Gdy pójdzie do szkoły podstawowej, obowiązkowe badania medyczne potwierdzą jedynie to, o czym matka dobrze wie: Rivaldo ma krzywicę, pałąkowate, wygięte kości nóg mówią same ze siebie. To efekt skrajnego niedożywienia. To samo dotyczy zębów, w wieku jedenastu lat chłopiec nie ma już żadnego z nich. Fawela nie wybacza... By ją pokonać, Rivaldo wraz ze swoim rodzeństwem będzie sprzedawać na plażach Paulisty wszystko, co tylko się da: pamiątki, cukierki, ciastka, słodycze. To działanie doraźne, dzięki któremu rodzina może się utrzymać. Jednak mały Rivaldo ma już plan, inny plan, taki dzięki któremu cała rodzina na zawsze wydostanie się ze szponów bezlitosnej faweli. Od kiedy usłyszał imię Zico i zobaczył magię, którą jego rodak roztacza na boisku, już wiedział: zostanie piłkarzem.
Sen ojca
Rivaldo w czasie wolnym od szkoły gra boso ma maleńkim boisku w Gonzagao. Później łapie ptaki, szkoli koguty do walk po to, by je sprzedać i choć trochę podreperować domowy budżet. Swoim piłkarskim marzeniem dzieli się z ojcem. Od tej chwili Romildo także zaczyna śnić o tym, że jego syn zostanie piłkarzem. Wydaje się to niemożliwe, jednak gdy patrzy, jak maleńki Rivaldo prowadzi piłkę po boisku, nadzieja nie opuszcza jego serca. Tak, to będzie crack. Gdy chłopiec ma trzynaście lat, dostaje od ojca prezent, który jest największym wyrazem jego wiary w marzenia syna. Romildo wydaje ostatnie zarobione pieniądze, by zdobyć dla swojego trzeciego dziecka buty piłkarskie. Trzy lata później ojciec podaruje mu kolejny prezent, być może najważniejszy w życiu Rivaldo. Zabierze go na testy do Santa Cruz, klubu z Recife. Chłopiec próbował już swoich sił w barwach Paulistano, jednak tam uznano, że jest zbyt słaby i niedożywiony, by zostać piłkarzem. Santa Cruz staje się szansą na spełnienie jego marzenia. Jednak ojca i syna nie stać nawet na bilet autobusowy, dzięki któremu mogliby się dostać do Recife. Idą pieszo, 25 kilometrów. Było warto, niedługo później chłopiec oficjalnie zadebiutuje w barwach Santa Cruz FC.
Kto by pomyślał, że w chwili, gdy wszystko zaczyna się pomyślnie układać, rodzinę dotknie najcięższy cios? Jest rok 1989, gdy Romildo Vítor, ojciec rodziny, ginie potrącony przez autobus. Ta śmierć jest wstrząsem dla osieroconego Rivaldo. Utratę ojca przeżywa tak mocno, że postanowia porzucić futbol. Nie pozwala mu na to Marluce. Matka nie może zgodzić się na to, by jej dziecko, dla którego tak bardzo pragnęła lepszej przyszłości, choć sama nie mogła jej zapewnić, zaprzepaściło swoją życiową szansę. Nie może na to pozwolić także ze względu na swojego zmarłego męża. Romildo Vítor poświęcił tak wiele w imię swojego marzenia o tym, by jego najmłodszy syn został piłkarzem, że rezygnacja Rivaldo z tej ścieżki byłaby obrazą pamięci ojca. W końcu chłopak zacznie to rozumieć, wysłucha rad Marluce i wróci na boisko. W imię snu swojego utraconego ojca.
Pierwsza minuta
Jaka szkoda, jaka ogromna szkoda, że ojcu Rivaldo nie dane było zobaczyć spotkania, które miało miejsce 13 kwietnia 1993 roku. Jaka szkoda, że Romildo Vítor nie dożył chwili, kiedy jego syn zadebiutował na stadionie, który w przyszłości będzie nosić jego własne imię: Estádio Romildo Vítor Gomes Ferreira.
W chwili, gdy Rivaldo trafia do Mogi Mirim EC, stadion Ropuch, jak nazywa się zawodników tego zespołu, nosi jeszcze imię Wilsona Fernandesa de Barrosa, prezydenta klubu. Dziewiętnastolatek nawet nie śni o tym, że dzięki niemu ten obiekt, który jest w stanie pomieścić 20 000 kibiców, zostanie kiedyś ochrzczony imieniem jego ojca, zaś kibice Ropuch będą z miłością mówić o nim Romildão.
Tego dnia, 13 kwietnia 1993 roku, Rivaldo gra w barwach Mogi Mirim w meczu Campeonato Paulista na własnym stadionie. Ropuchy mierzą się EC Noroeste, jednak nie to z perspektywy czasu będzie w tym spotkaniu najważniejsze. Nawet nie to, że piłkarze Mogi Mirim pokonają swoich rywali 4:2. Tym, co będzie się liczyć najbardziej, jest pierwsza minuta spotkania. Lepiej nie dało się jej wykorzystać. Piłka leży na linii środkowej, za chwilę rozpocznie się mecz. Gdy tylko ten moment wyznacza gwizdek arbitra, chłopak z faweli kopie piłkę, kopie tak, jakby od tego zależało całe jego życie. Być może rzeczywiście tak było. Piłka bowiem unosi się wysoko w powietrze, by w końcu obniżyć lot i zakończyć go w siatce bramki Noroeste. W pierwszej minucie meczu. Dzień później piszą o nim niemal wszystkie brazylijskie gazety. Piszą o chłopaku z faweli, przed którym niedługo otworzą się stadiony świata.
Superrivaldo!
Wystarczająco już tułał się Rivaldo po Ameryce. Grał już dla Corinthians, grał dla Palmerias - szczyty brazylijskiej piłki stanęły przed nim otworem. W 1996 roku wziął udział w Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie gdzie reprezentował barwy Canarinhos, zdobywając brązowy medal. Dwa lata wcześniej wraz z Palmeiras sięgnął po mistrzostwo Campeonato Brasileirao Serie A, najwyższej klasy rozgrywkowej wKraju Kawy. Spełnił sen swojego ojca i osiągnął niemal wszystko, co piłkarz może osiągnąć w Brazylii. Jednak Rivaldo wciąż jeszcze ma coś do zrobienia. Czeka na niego wyzwanie, które prędzej czy później musi podjąć południowoamerykański zawodnik pretendujący do miana piłkarza światowej klasy: Europa. Rivaldo zmierza właśnie na Stary Kontynent. Celem jego podróży jest La Coruña i tamtejsze Superdepor.
Na El Riazor Rivaldo spędzi zaledwie jeden sezon, 1996/97. Tę kampanię jego klub zakończy na trzecim miejscu w tabeli Primera División, łapiąc się na ostatni stopień podium, tuż za Barceloną i mistrzowskim Realem Fabio Capello. Sam Rivaldo w barwach Depor ustrzeli 21 bramek w swoim pierwszym sezonie w lidze hiszpańskiej. To niezły debiut na Starym Kontynencie, nawet wspaniały, jednak w klasyfikacji strzeleckiej Rivaldo zostanie wyprzedzony przez aż czterech zawodników. Po Trofeo Pichichi oraz Złotego Buta z 34. trafieniami na koncie sięgnie w tym sezonie jego rodak grający w barwach Blaugrany: Ronaldo. Historia, która lubi ironię, sprawi, że w kolejnym sezonie El Fenómeno opuści Katalonię, przechodząc do Interu, co sprawi, iż w szeregach Barcelony powstanie puste miejsce, jakie trzeba będzie zapełnić inną brazylijską gwiazdą. Ironią można nazwać także fakt, że po transferze Rivaldo do Barcelony w sezonie 1997/98 to ona sięgnie po tytuł mistrzowski, zaś pozbawione swojego snajpera Deportivo zakończy tę kampanię dopiero na 12. miejscu w tabeli. Rozpocznie się era Rivaldo w stolicy Katalonii.
Złote stulecie
Ten sezon był jak sen: trzecia kampania Rivaldo z rzędu w barwach Barçy, wyjątkowa wytrwałość jak na tego niespokojnego Brazylijczyka, któremu rzadko kiedy zdarzało się pozostać dłużej w klubie. Jednak teraz w końcu znalazł swoje miejsce. A teraz nadszedł złoty rok, który był marzeniem. Rok tym ważniejszy i tym bardziej symboliczny, że Barça świętowała właśnie stulecie swojego istnienia. Rivaldo mógł świętować wraz z nią - szczyt swojej kariery.
Rok 1999 jest dla Rivaldo pełen sukcesów, nie tylko tych klubowych. W barwach reprezentacji wywalczy tytuł najlepszej drużyny Ameryki Południowej podczas rozgrywanego w Paragwaju turnieju Copa América. Ta impreza bezsprzecznie należy do Rivaldo, który nie tylko jest najskuteczniejszym snajperem podczas Copa América, ale także zostaje uznany najlepszym zawodnikiem turnieju. To tylko początek tego pamiętnego roku, reszta rozegra się już w stolicy Katalonii.
Jest 21 grudnia 1999, kiedy France Football ogłasza wyniki głosowania na Złotą Piłkę. Z 51 ekspertów z krajów zrzeszonych w UEFA aż 31 na pierwszym miejscu umieściło nazwisko Brazylijczyka. Rivaldo zgniótł swojego największego konkurenta, Davida Beckhama, zbierając 219 punktów. Grający w barwach Manchesteru United Anglik zdobył ich 154. Złota Piłka już lśni w rękach Rivaldo, który uśmiecha się szeroko. Słowa, jakie powie, odbierając nagrodę, nie są w stanie zdziwić nikogo, kto zna Brazylijczyka: „Dedykuję ją mojemu ojcu, który zmarł, gdy miałem 17 lat. To jemu zawdzięczam wszystko". Rivaldo zostaje piątym piłkarzem w historii swojego klubu, jaki sięgnie po tę prestiżową nagrodę. Wcześniej dokonali tego Luis Suárez, Johan Cruyff, Christo Stoiczkow oraz Ronaldo. Złotego roku 1999 dla Rivaldo dopełni tytuł najlepszego południowoamerykańskiego gracza ligi, najlepszego piłkarza roku według World Soccer oraz najlepszego zawodnika na Starym Kontynencie.
Wojna o skrzydło
Mimo wszystko nie jest tak słodko, jak mogłoby się wydawać. Złoty rok jest dla Rivaldo tak samo wspaniały, co trudny. I nie pomogą tu zapewnienia Brazylijczyka, który wypowie właśnie na gali wręczenia Złotej Piłki: „Wbrew temu, co się mówi, nigdy nie zaangażowałem się w konflikt z Van Gaalem. To oczywiste, że nie lubię grać tam, gdzie on mi każe, ale nigdy nie kwestionowałem jego taktyki".
Jednak mleko już się rozlało. Dzień wcześniej do prasy wypłynęły informacje z szatni i wszystkie sportowe gazety w Katalonii krzyczały ze swoich nagłówków, że „Rivaldo idzie na wojnę". Wojnę z nie byle kim, z trenerem Barcelony Luisem van Gaalem. Wojnę o skrzydło.
Rok 1999, tak wspaniały pod względem indywidualnym dla Rivaldo, jest bardzo trudny dla jego drużyny. Sezon stulecia klubu, mimo posiadania w składzie podówczas najlepszego zawodnika świata, okazuje się dla Barçy sezonem kryzysu. Brazylijczyk jest regularnie wystawiany na nienaturalnej dla niego pozycji lewoskrzydłowego. W końcu sytuacja wymyka się spod kontroli. Podczas meczu z Atlético Madryt z trybun dają się słyszeć gwizdy skierowane w stronę Rivaldo. „Trochę mnie to martwi" - przyznaje Brazylijczyk. - „Nie wiem, dlaczego niektórzy kibice są na mnie źli, ale muszę być spokojny". „Ludzie już zapomnieli, czego wraz z kolegami dokonaliśmy przez ostatnie półtora roku. Ale to nic, to się zmieni i znów będą nas oklaskiwać". Van Gaal wśród gwizdów zdejmuje go z boiska. Dzień przed wręczeniem nagrody dla najlepszego piłkarza globu w szatni wybucha bomba. Rivaldo ogłasza, w obecności wszystkich zawodników, że nie ma zamiaru grać więcej na skrzydle. Te słowa są rękawicą rzuconą pod nogi Van Gaala i pieczętują konflikt, który już od dawna dojrzewał pomiędzy trenerem a gwiazdą Barcelony. „Jestem rozczarowany" - odpowiada Holender, - „to dla mnie ogromny żal. Jak dotąd [Rivaldo] był przykładem profesjonalizmu". Jednak sam trener także daje się ponieść emocjom i zapomina o słowie „profesjonalizm". Na liście powołanych na mecz w Vallecas brakuje nazwiska Rivaldo i nikt nawet nie próbuje udawać, że stoją za tym kwestie sportowe. Rezultat meczu z Rayo schodzi na drugi plan, teraz na ustach wszystkich jest wewnętrzna wojna w FC Barcelonie.
Coraz głośniej jest także o możliwym transferze Rivaldo do Serie A. Trwa niekończąca się saga dotycząca przedłużenia kontraktu przez zawodnika, zaś konflikt z trenerem jedynie potęguje te plotki. Wszystko rozwiąże dopiero koniec sezonu i rozliczenia, które ze sobą przyniesie. Rozliczenia bardzo niekorzystne dla Van Gaala. Barcelona zakończy sezon bez żadnego trofeum na koncie z wyjątkiem Pucharu Katalonii. Kiepskie pocieszenie. Prasa i kibice nie oszczędzają holenderskiego trenera. Nie oszczędza go także prezydent klubu, José Luis Núñez, który zwalnia Van Gaala. Na stanowisku zastąpi go Lorenzo Serra Ferrer. Ten jednak także długo nie zagrzeje miejsca w Barcelonie. W tamtych czasach jedynym przyjacielem Rivaldo w sztabie trenerskim jest pewien młody Portugalczyk, który przybył do klubu za kadencji Sir Bobby'ego Robsona. Podówczas był tłumaczem trenera, teraz pracuje nad analizą przeciwników Barçy. Po wielu latach Brazylijczyk odnajdzie w rodzinnych pamiątkach zdjęcie José Mourinho wraz z żoną, Matilde Farią, oraz jego, Rivaldo, synkiem - Rivaldinho. Zdjęcie zrobiono podczas wycieczki do parku rozrywki Port Aventura. „To dobre wspomnienia..." - skwituje to zdjęcie Rivaldo.
Brazylijska chilena
„Rivaldazo" - taki tytuł znajdzie się na okładce Mundo Deportivo 18 czerwca 2001. Ale na razie jeszcze go nie ma. Jest wieczór 17 czerwca, wieczór, w którym Barcelona gra z Valencią o Ligę Mistrzów. Barça ma na swoim koncie 60 punktów, Valencia 63 i zajmuje czwartą pozycję w tabeli, tuż przed Blaugraną. Ostatnią lokatę premiowaną grą w Lidze Mistrzów. Jeżeli Katalończycy chcą marzyć o grze w najbardziej prestiżowych rozgrywkach Europy, muszą pokonać Nietoperze.
Camp Nou jest wypełnione po brzegi. Gdy arbiter spotkania, Andaluzyjczyk López Nieto, daje znak do rozpoczęcia gry, otwiera się rollercoaster emocji. Rozpoczyna go właśnie on, Rivaldo. Już w 3. minucie meczu pokonuje Santiego Cañizaresa, dając Barcelonie upragnione prowadzenia. Jednak gdy upłynie 25 minut spotkania, telebim z wynikiem będzie już pokazywać remis po strzale Barajy. A remis oznacza awans Valencii do Ligi Mistrzów. Rivaldo idzie na wymianę ciosów z Rubenem Barają. Tuż przed przerwą zdoła przywrócić prowadzenie Barcelonie, jednak Hiszpan odpowie dwie minuty po wznowieniu gry w drugiej połowie. Jego bramka podniesie wynik na 2:2. Mimo to Rivaldo nie powiedział swojego ostatniego słowa. Poczeka na nie długo, aż do 87. minuty meczu. Ale wtedy wygra wymianę ciosów z Barają, wygra je o jedno trafienie, jedną przewrotkę. Na wagę Ligi Mistrzów.
Fran de Boer posyła swoje podanie na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry. Rivaldo stoi odwrócony tyłem do bramki Cañizaresa, nie ma nawet chwili, by się zastanowić. Przyjmuje piłkę klatką piersiową, w pełni instynktownie, a potem składa się do strzału w powietrzu. „Chilena perfecta", idealna przewrotka, tak później będą mówić o niej Hiszpanie. Gdy piłka obraca się jeszcze w siatce Cañizaresa, dopełniając najpiękniejszego hat-tricka w karierze Rivaldo, na Camp Nou już zaczyna rozlewać się magia. Do ostatniego gwizdka sędziego wynik nie ulegnie już zmianie, Barcelona, dzięki Brazylijczykowi, wyśni swój sen o Lidze Mistrzów.
„Święty Rivaldo, który jesteś w niebie" - będą się kolejnego dnia modlić dziennikarze Mundo Deportivo, publikując zdjęcie, na którym piłkarz szybuje w powietrzu, by zadać Valencii ostateczny cios. Opis występu Brazylijczyka w tym meczu będzie krótki: „Wspaniały. Brakuje słów, by go opisać".
Wieczny tułacz
Nic nie trwa wiecznie. Barça w tym pamiętnym meczu z Valencią zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów pod batutą Charly'ego Rexacha, jednak Katalończyk nie podołał zadaniu, które postawił przed nim kolejny sezon. W poszukiwaniu ratunku klub znów sięgnął w kierunku Van Gaala. Powrót Holendra do Barcelony był jednocześnie końcem Rivaldo w drużynie jego życia. Rozegra jeszcze mundial w Korei i Japonii, gdzie wraz z Canarinhos sięgnie po upragnione złoto. Po tym ukoronowaniu piłkarskiej kariery opuści Barcelonę i uda się w końcu do Serie A, z którą wiązano go już od tak dawna, gdy tylko w klubie z Katalonii pojawiały się problemy. Jednak w Mediolanie, w barwach Rossonerich, nie odnajdzie swojego miejsca. Nic dziwnego, skoro zostało ono w stolicy Katalonii. Milan opuści szybko, po jednym sezonie, w atmosferze wzajemnego zawodu. Jako pierwszy piłkarz w historii najwyższej klasy rozgrywkowej Włoch otrzyma Bidone d'Oro [wł. Złoty Kosz - przyp. Eoren] - „nagrodę" dla najgorszego gracza sezonu, która od tego czasu stała się tradycją i przyznawana jest do dziś. Rivaldo opuści Włochy i znów zacznie się tułać po świecie, tak, jak robił to wcześniej, zanim trafił do Barcelony. Przewinie się między innymi przez Cruzeiro, Olympiakos i AEK Ateny. Trafi nawet do Uzbekistanu, nim w końcu zawinie do São Caetano.
Jednak widać, gdzie naprawdę przynależy dopiero, kiedy wraca do Barcelony i patrzy na Camp Nou, na którym przeżył najpiękniejsze chwile swojej piłkarskiej kariery. „W Barcelonie byłem szczęśliwy" - odpowiada zapytany o swoje wspomnienia z gry w katalońskim klubie. - „Nigdy nie zapomnę tamtych czasów".
Artykuł ze specjalną dedykacją dla Czytelnika FCBarca.com znanego jako Smutek, wielkiego fana Rivaldo, który walnie przyczynił się do powstania tego tekstu. Za całą udzieloną mi pomoc - dziękuję!
Komentarze (71)
Czytało się przyjemnie jak zawsze :) ahhh ta bramka z Valencia, tego się nie zapomina zwłaszcza dzisiaj. Nie wiem czy tęsknię za dzieciństwem czy za tamtą Barcą, a może po prostu za tym wszystkim... było inaczej - dużo lepiej :)
mourinho się skończył !!!
W 1999 milismy swietna paczke i "az dziw" , z nie wygralismy LM. Ach co ty byl za tercet: Luis Enrique, Kluivert, Rivaldo....wszysscy wysocy :-)
A artykuł jak wszystkie z tej serii b. fajny, duży plus za takie ciekawostki jak Mourinho w kowbojskim wdzianku, nie sposób się nie uśmiechnąć, co za czasy...
a mianowicie brak opisu Rivaldo jako bardzo religijnego, mocno wierzącego, który na mecz i treningi wchodził z pismem świętym, bardzo cichy piłkarz, który wyszedł z takiej biedy, dopiero pieniądze z piłki pozwoliły mu na nowe uzębienie,
ahh cudowny piłkarz.
http://www.youtube.com/watch?v=AvOM_ukiUr8
To było 12 lat temu, ale wciąż gdzieś trzymam koszulkę Rivaldo z reprezentacji Brazylii i wciąż pamiętam te jego bomby zza pola karnego, które posyłał na MŚ. To jakoś mi się utarło w pamięci, tak jak cudowny gol Ronniego w meczu z Anglią, z rzutu wolnego.
A artykuł - fantastyczny, najlepszy ze wszystkich "Barcelona w sepii" jak dotychczas.
Rivaldo.Szacunek dla Rivaldo się należy,ale i tak wolę zawodników Albicelestes :)La Pulga Atomica i El Pelusa poza wszelką konkurencją!
Achh Magda Magda. Jak pięknie, że przypomniałaś tę piękną chwilę. Niezapomniany moment. Rivaldo - piłkarz niezwykły, dla którego można było rzucić wszystko. Pierwszy idol, pewnie nie tylko dla mnie ;) Rivaldazo to jedna z tych rzeczy, której się nie zapomni. Mi jeszcze zapadł w pamięć mecz z Milanem i hat-trick naszego magika --> http://www.youtube.com/watch?v=t3eDCGJN5PA
Tekst kapitalny, ale to wszyscy wiedzą, dlatego nie trzeba nawet tego pisać.
Fajny artykuł, ale szkoda, że wątek dotyczący jego kariery po odejściu z Milanu nie został rozwinięty. Zwłaszcza w Grecji, gdzie dokonywał wielkich rzeczy pokazując wielokrotnie ogromne umiejętności :)
Pozdro dla autora tekstu :)