Barcelona w sepii: Antonio Ramallets

Eoren

30 października 2013, 20:37

21 komentarzy

Antonio Ramallets - bramkarz, trener, legenda Barcelony i reprezentacji Hiszpanii. Pięciokrotny zdobywca Trofeo Zamora. Sześciokrotny triumfator rozgrywek Primera División. Współtwórca Barcelony Pięciu Pucharów.

Bramkarz bez Rękawic

Na świat przyszedł 24 czerwca 1924 roku w Barcelonie, w dzielnicy Gracia, jako Antoni Ramallets i Simón. Tak wygląda poprawna pisownia jego imienia w języku katalońskim, jednak zarówno rodzina, jak i przyjaciele przez całe życie nazywali go Antonio. Kariera bramkarza prawdopodobnie była mu pisana, choć on sam tak nie uważał. „Gdy byłem dzieckiem byłem gruby i nie lubiłem biegać" - wspominał. - „Pewnego razu miałem grać z kolegami w piłkę. Wszyscy byli zgodni: ten mały nie lubi biegać, musi zagrać między słupkami. Na dodatek jest gruby - zakryje sobą więcej bramki". Po latach grube dziecko zeszczuplało, podrosło, niektórzy twierdzili nawet, że wyrosły mu skrzydła. Jednak pozycja na boisku została. Na całe szczęście, cokolwiek nie myślał Ramallets, do tego właśnie się urodził. To między słupki bramki Barcelony wiele lat później wyłowi go Pepe Samitier.

Dalsza historia przypomina bajkę o brzydkim kaczątku. Kiedy grube dziecko zniknęło i na jego miejsce pojawił się postawny mężczyzna szybko zyskał on sobie sławę Don Juana: bujne czarne włosy, zawsze wyprasowana biała koszula i nienaganne maniery były jego znakiem firmowym. Nazywano go El Divino, Boski, zaś po mundialu w Brazylii doczekał się też przydomku po portugalsku: O Belo Goleiro, Piękny Bramkarz. Niektórzy, mniej przychylni, widzieli w nim zakochanego w sobie narcyza i opowiadali, że na prawym słupku bramki zamontowane miał lusterko, w którym po meczu zawsze sprawdzał stan swojej fryzury. Mniej uszczypliwi zapamiętali raczej, że Ramallets mecz w mecz powtarzał ten sam rytuał: wchodził na boisko, zmierzał w kierunku swojej bramki podnosząc ręce w geście pozdrowienia a potem zdejmował kapelusz i rękawice, rzucając je w siatkę. Zawsze bronił gołymi rękami. Do historii, wśród jego licznych przydomków, przeszedł i ten: Bramkarz bez Rękawic.

Pierwsze kroki

Zimny wieczór 28 listopada 1948 roku. Na Les Corts przyjeżdża Sevilla. Lider tabeli, Real Madryt zremisował z Tarragoną, to oznacza, że dogonienie stołecznej drużyny jest dla Barcelonistów na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko wygrać tej nocy z Andaluzyjczykami. Tego dnia między słupkami bramki gospodarzy stanie, w swoim debiutanckim spotkaniu, Antonio Ramallets.

Po raz pierwszy w sezonie ligowym 1948/49 drużyna Barcelony zejdzie do szatni po pierwszej połowie gry przy niekorzystnym wyniku. W 10. minucie do bramki  trafi Arza, zaś piłka niefortunnie odbije się od rąk źle ustawionego Ramalletsa, który próbuje ją wypiąstkować. Fatalny początek meczu i fatalny debiut młodego bramkarza. W tej 10. minucie wydaje się, że historia tego spotkania nie mogła ułożyć się gorzej. Kolejnego dnia Mundo Deportivo, z charakterystycznym dla siebie niezmiernym obiektywizmem napisze: „W pierwszej połowie gry nudziliśmy się. Sevilla strzeliła niemal przez przypadek i wynik 1:0, nie grając klasowego futbolu, dowiozła do przerwy".

W drugiej połowie obraz meczu odwrócił się i mimo tego, że Barcelonie brakowało spójności w ataku zwycięstwo dały jej bramki, które strzelili César i Nicolau. Jednak wygrana była wyszarpana z trudem, zaś po meczu niemal nie wspominało się o tym, że zadebiutował w nim pewien młody bramkarz. Jeśli wtedy przywoływano nazwisko Ramalletsa to jedynie w kontekście jego błędu z pierwszej połowy, który podarował Sevilli bramkę strzeloną „niemal przez przypadek". Wśród Barcelonistów niewielu znalazłoby się takich, którzy dopuściliby do siebie myśl, że za dwa lata ten chłopak zostanie bohaterem.

Kot ze Skrzydłami

Jest rok 1950, rok mundialu w Brazylii. Tego dnia, 29 czerwca, na słynnej Maracanie La Furia Roja będzie się mierzyć z reprezentacją Chile. Antoni Ramallets został powołany na te mistrzostwa jako trzeci bramkarz, jednak po występie Giullermo Eizaguirre w meczu inauguracyjnym ze Stanami Zjednoczonymi prasa i kibice domagają się szansy dla młodego portero Barcelony.

Ramallets wychodzi na murawę Maracany na oczach 50 000 kibiców. Tej nocy La Furia Roja nie jest roja, rolę gospodarzy pełni reprezentacja Chile, Hiszpanie zagrają w niecodziennych dla siebie niebieskich koszulkach i białych spodenkach. Antonio zdaje sobie sprawę, że w ogromnej części to od niego teraz zależy, czy jego drużyna będzie miała szansę udowodnić, że jednak jest sobą. Staje pomiędzy słupkami bramki, światła Maracany są tej nocy oślepiające, huk trybun może ogłuszyć. Mistrzostwa świata, mundial. Pierwsza taka szansa w jego życiu. Spośród zgiełku kibiców daje się słyszeć gwizdek arbitra, Brazylijczyka Da Gamy. Ktoś w kole środkowym kopie futbolówkę i rozpoczyna się gra. Chile rusza do ataku.

Reszta tej nocy wydaje się później być snem. Chile rozpoczyna grę wyprowadzając ataki z głębi boiska. Z początku defensywa Hiszpanii nie wygląda pewnie. Nerwom daje się ponieść Parra, który powinien być ostoją defensywy. Niepokój udziela się także Ramalletsowi. Jego pierwsze interwencje tej nocy są nerwowe i niepewne. Dopiero po upływie dziesięciu minut Hiszpanom udaje się zareagować i ruszyć do ofensywy. Ten zryw okazuje się jednak dla nich bronią obusieczną - dodaje drużynie skrzydeł, ale już po chwili sprawia, że piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego nadziewają się na kontrę. Cremachi odbiera piłkę głęboko po czym posyła ją do Robledo, chilijskiej dziewiątki. Ramallets nie ma chwili by pomyśleć, reaguje instynktownie, rzuca się ryzykując i próbując przewidzieć zachowanie napastnika. Piłkę chwyta ułamki sekund wcześniej niż dopadnie do niej Robledo. Tej nocy to pierwsza interwencja Antonio, która ratuje jego drużynę.

Ta obrona sprawia, że Hiszpanie czują się pewniej. W 17. minucie ta pewność wreszcie przynosi efekty. Piłkę do bramki Chilijczyków, po kombinacyjnej akcji, pakuje Basora. La Roja wychodzi na prowadzenie. W kolejnych minutach przewaga Hiszpanów w prowadzeniu meczu staje się totalna. Jednak Chile nie pozostaje bez odpowiedzi. Akcja rusza prawym skrzydłem, piłka znów trafia do Robledo, ten przymierza... futbolówka szybuje w kierunku bramki, a tysiące kibiców otwiera usta by krzyknąć „gol!". Jednak pozostaje im tylko jęk, zawodu lub ulgi, w zależności od tego, które barwy tej nocy są bliższe ich sercu. W powietrzu pojawia się Ramallets i pewnym uderzeniem sparowuje piłkę na korner. Ten rzut rożny bramkarz Hiszpanii także wybroni, a kibice, wszyscy kibice zebrani na stadionie uczczą go owacją. Jutro będzie się mówić o nowym Zamorze, a nawet o jego reinkarnacji. I o kocie ze skrzydłami.

Inicjatywę znów przejmują Hiszpanie, słupek bramki Livingstone'a obiją i Basora, i Gonzalvo. W trzydziestej drugiej minucie Zarra dostając piłkę w okolicach połowy boiska ogra Farię i bramkarza Chile umieszczając piłkę w siatce po raz drugi tego wieczora. Hiszpania podwyższy prowadzenie na 2:0. Niewiele później Da Gama anuluje jeszcze jedną bramkę Zarry, po tym jak dopatrzy się spalonego. W drugiej połowie gry to samo spotka Gainzę, ponownie po odgwizdaniu ofsajdu. Chwilę później szybka akcja Prieto i Díaza i piłka po raz kolejny wędruje do Robledo. Chilijczyk uderza z całej siły a kot z Maracany, któremu tej nocy wyrosły skrzydła wylatuje w powietrze. Ramallets znów błyszczy. To jego mecz. Hiszpania utrzyma wynik i wygra 2:0, zaś Antonio tej nocy zacznie pisać swoją legendę. Następnego dnia rysownik-karykaturzysta z gazety Xut!, Valentí Castanys, dorysuje mu skrzydła, wiele lat później, spod ołówka Joana Vizcarry wyrośnie mu koci ogon.

Droga do bramki widzie pod górę

Jednak nim jeszcze Ramallets zaczął wyprawiać cuda między słupkami hiszpańskiej bramki na mundialu '50, na którym La Roja wywalczyła miejsce tuż za podium, jego klubowa ścieżka była bardzo zawiła. Pierwszy profesjonalny kontrakt Antonio podpisał, w wieku siedemnastu lat, z klubem CE Europa. Później służba wojskowa zmusiła go do zmiany drużyny, jego nową ekipą zostało Cadiz. Jednak na tym nie skończyła się klubowa tułaczka młodego Antonia: zanim trafił do Barcelony, która została klubem jego życia, pogmatwana historia zawiodła go jeszcze na Majorkę, gdzie bronił barw zarówno Palma de Mallorca, jak i RCD Mallorca.

Dla Barçy odkrył go ówczesny dyrektor sportowy, Pepe Samitier. I tutaj ścieżka Ramalletsa nie była od razu usłana różami. Zanim wystąpił w debiutanckim spotkaniu z Sevillą, które otworzyło mu drogę do kolejnych występów w barwach blaugrana i wyjazdu na mundial, Antonio został jeszcze wypożyczony na jeden sezon do Realu Valladolid, który podówczas występował w Tercera División. Jednak mimo tego, że wypożyczenie mogło wydawać się zesłaniem chyba nie wspominał go tak źle, skoro po zakończeniu bramkarskiej kariery został trenerem właśnie Valladolid.

Po wielu latach klubowej tułaczki w końcu powrócił do Barcelony i zakotwiczył w niej na dobre. W barwach klubu ze stolicy Katalonii rozegrał 583 mecze, sześciokrotnie sięgnął po ligę, pięciokrotnie po puchar i tyle samo razy po Trofeo Zamora.

Z wysokiego konia...

Jest rok 1961, w poprzednim sezonie swoją pierwszą trenerską przygodę z Barçą zakończył Helenio Herrera. Argentyńczyk jeszcze powróci do Barcelony, ale w tej chwili jego miejsce zajmuje już Enrique Orizaola. Przez ten jeden rok po odejściu Herrery Barcelonę prócz Orizaoli prowadziło już dwóch trenerów, po odejściu Hiszpana w 1961 roku zdoła ją jeszcze poprowadzić dwóch kolejnych. Ogromne zamieszanie i zawirowania na stanowisku trenera nie pozostają bez wpływu na drużynę, także na Ramalletsa. Antonio, świadom tego, że jego kariera chyli się ku końcowi, pamięta co powiedział mu na powitanie Herrera, gdy w 1958 objął klubowe stery. Argentyńczyk przyszedł z kartką, na której widniały nazwiska czterech porteros, i stwierdził: „Pewni dyrektorzy, którzy nie znają się na futbolu powiedzieli mi, że trzeba znaleźć bramkarza, ponieważ się starzejesz. Co mam im powiedzieć?" Ramallets wypali bez zastanowienia: „To prawda. Nie znają się na futbolu". To wystarczyło Herrerze, na oczach Antonia podarł kartkę z nazwiskami innych kandydatów. Klamka zapadła. Ramellets nadal był numerem jeden między słupkami bramki Barcelony.

Jednak teraz jest już rok 1961. Więcej, jest 31 maja 1961, Ramallets stoi na murawie Wankdorfstadion w Bernie, z trybun spoglądają na niego oczy 33 000 kibiców. Jest 31 maja 1961 i trzeba zmierzyć się z Benficą w walce o Puchar Europy. Z tej perspektywy wszystko wygląda inaczej, niż wtedy, gdy przyszłość potencjalnego zastępcy Ramalletsa rozsypywała się w rękach, drącego w strzępy kartkę z nazwiskami, Helenio Herrery. Kolejnego dnia wszystko będzie wyglądać jeszcze inaczej. Nie będzie już zdenerwowania i niepewności, pozostanie tylko wściekłość. Szczególnie w sercu Ramalletsa. Kolejnego dnia prasa napisze: „Nie dało się zwyciężyć grając z dobrą drużyną i mając pecha". Pod słowem „pech" wielu widziało oczyma wyobraźni nazwisko „Ramellets". Jednak to będzie jutro, teraz jest 31 maja 1961 roku i trzeba rozegrać finał.

Nim rozpocznie się spotkanie może się zdawać, że wszyscy najbardziej boją się deszczu. Od kilku dni niebo jest pochmurne i wydaje się, że ulewa wisi w powietrzu. Jednak zanim rozpocznie się pierwsza połowa złowróżbne niebo zdoła się przejaśnić. W tej chwili wydaje się, że jest to dobry znak.

Na środek boiska wychodzą kapitanowie: Ramallets i Aguas. Antonio ma dziś szczęście. Grę rozpocznie Barcelona. Katalończycy rozpoczynają od ostrego pressingu. Gra układa się dobrze i wygląda obiecująco, zwłaszcza po tym, jak w 20. minucie do siatki Benfiki piłkę wpakuje Koscis. Jednak radość barcelonistów nie trwa zbyt długo. Dziesięć minut później kapitan Benfiki, José Aguas, trafi do pustej bramki Barcelony, po tym jak Ramallets opuści swój posterunek podejmując złą decyzję i postanawiając wyjść do centry. W ten sposób rozpoczyna się dramat, który Barcelona przeżyje tej nocy, zaś głównym bohaterem tego dramatu zostanie Ramallets. Ledwie dwie minuty później Antonio, który nie zdążył jeszcze ochłonąć po swoim błędzie dającym Benfice wyrównanie... da jej prowadzenie. Tym razem jego interwencja będzie tak niefortunna, że piłka odbije się od jego rąk i trafi w słupek. Przynajmniej tak po meczu twierdzili kibice Barcelony, bowiem arbiter, Gottfried Dienst, uzna, że padła bramka samobójcza. Niczego nie zmieni fakt, że Zoltan Czibor zdoła jeszcze w drugiej połowie strzelić bramkę, ponieważ strzał Mario Coluny z 55. minuty zapewni tej nocy zwycięstwo Benfice. Barcelona przez całe spotkanie kontrolowała grę, według wielu była ekipą zdecydowanie lepszą i zasłużyła na zwycięstwo, w końcu piłka aż czterokrotnie odbiła się od słupków bramki Benfiki. Jednak o wszystkim zadecydowały detale a były nimi dwa błędy Ramalletsa. Tego dnia ostatecznie nie spadł deszcz. Może to i źle, pasowałby do smutnej scenerii, w której załamani piłkarze Barçy opuszczali stadion.

Ramallets, który dobrze wiedział, że lwia część odpowiedzialności za przegraną spoczywa właśnie na jego barkach kolejnego dnia powiedział: „Nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać, ale przy dwóch pierwszych bramkach, szczególnie przy tej drugiej, oślepiało mnie słońce". Rzeczywiście, Ramallets z pewnością wolałby żeby tego dnia padał deszcz.

„Bez ciebie Barça nigdy nie będzie już taka sama"

Apoteoza - tak kolejnego dnia będzie się mówić o meczu z Hamburgiem, który Barcelona wygrała w wymiarze 5:1. Ostatnim meczu Antonio Ramalletsa w barwach Barçy, który był hołdem i pożegnaniem z drużyną jego życia.

Barcelona wiosną, 6 marca, 1962 roku. Ramallets kończy karierę w wieku 38 lat, jednak przed nim do rozegrania jeszcze jeden mecz. Co prawda nie o stawkę, ale liczy się co innego. To będzie pożegnanie z klubem, ostatnie wspomnienie, które Kot z Maracany pozostawi po sobie jako piłkarz. Przeciwnikiem będzie drużyna z Hamburga, z którą w poprzednim sezonie przyszło Barcelonie mierzyć się z dużymi problemami w półfinale Pucharu Europy. Teraz historia będzie wyglądać zupełnie inaczej.

Przez rok i w obliczu końca kariery cienie z meczu w Bernie zdążyły się już rozwiać, zupełnie jak chmury podczas tamtego finału. Teraz zebrana na stadionie publiczność wiwatuje na cześć Ramalletsa, nie da się zapomnieć, że był on jednym z najważniejszych trybików Drużyny Pięciu Pucharów. Noc jest zimna jak na marzec w Katalonii, jednak już niebawem wszyscy się rozgrzeją. W 10. minucie Ramallets w monumentalny sposób wybroni strzał główką Uwe Seelera. W ten sposób gra rozkręci się na dobre, zaś bramki dla Barçy ustrzelą Martínez, Evaristo, Pereda, Vicente i Verges. Wyniku 5:1 dopełni honorowy gol Dorfela, jednak Ramallets zdąży opuścić plac gry zanim padnie to trafienie. Dzięki temu zejdzie z boiska niepokonany, żegnany gorącymi owacjami po tym, jak po raz kolejny zaprezentuje pełnię swoich umiejętności w spektakularny sposób broniąc kolejny strzał HSV. „To była niezapomniana noc" - powie po meczu Ramallets. - „Nigdy tego nie zapomnę" - powtarza, a jego głos łamie się od emocji. - „Wszystko było tak cudowne, nigdy nie wyobrażałem sobie, że moje pożegnanie będzie tak wyglądać. Dlatego chcę podziękować z całego serca za to entuzjastyczne i gorące powitanie, nie zasłużyłem na to".

Kilka dni później Antonio dostanie list podpisany przez „rodzinę Barçy". Przeczyta go w szatni, w samotności. Na kartce napisano tylko jedno zdanie: „Bez ciebie Barça nigdy nie będzie już taka sama". W tej chwili Antonio będzie wdzięczny, że nie musiał czytać tego listu przy świadkach.

Kolejne pożegnanie

Na murawie Camp Nou stoi bramkarz w czarnej bluzie, na jego plecach widnieje numer 1, zaś nad nim nazwisko: Ramallets. Jadnak w rzeczywistości nosi on inne nazwisko, zaś od piłkarskich czasów Ramalletsa dzieli go dystans ponad pół wieku. To Víctor Valdés przygotowujący się do meczu o Puchar Gampera przeciwko Santosowi. To hołd, który obaj bramkarze Barçy postanowili oddać w tym meczu zmarłemu kilka dni wcześniej Ramalletsowi. Rodzina Antonia nie chciała rozgłosu z okazji jego pogrzebu, nie pozwoliła na wystawienie trumny na Camp Nou tak, by kibice mogli się pożegnać z Kotem ze Skrzydłami. Zamiast trumny przed meczem w bramce leży wieniec czerwonych róż. Wtedy na stadionie nie ma jeszcze nikogo.

Stan zdrowia 89-letniego Antonia pogarszał się z dnia na dzień. 1 czerwca bieżącego roku nie mógł już wziąć udziału w uroczystościach zorganizowanych na jego cześć. Pod koniec tego miesiąca trafi do szpitala Vilafranca del Penedès. Wtedy nikt nie mówi tego głośno, ale wszyscy obawiają się najgorszego. Gdy wychodzi ze szpitala jego rodzinie i kibicom Barçy spada kamień z serca, jednak ostatecznie smutna wiadomość pojawia się 30 lipca. W wieku 89 lat, zaledwie 29 dni po swoich urodzinach, zmarł Antonio Ramallets.

1 sierpnia Kota z Maracany po raz ostatni żegna jego rodzina i przyjaciele. Ceremonia pogrzebowa odbywa się w kościele San Joan de Mediona. Tym razem też nie pada deszcz a słońce świeci jasno, gdy w upalny sierpniowy poranek z kościoła wyprowadzona zostaje prosta trumna z jasnego drewna. Przykryta jest bordowo-granatową flagą, na której widnieje herb FC Barcelony.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.
Fajny artykuł:)

Trafiłaś świetnie z czasem, nie wiem czy taki był cel. Czas zadumy i myślenia, świetnie komponuje się z kotem. Jak zawsze wyjęte z samej dołu szafy, zakurzone ciekawostki, które mogą człowieka poruszyć. Sprawa z Helenio Herrera i podarcie kartki, nie musiałbyś mówić, ze to on, a bym wiedział, chociaż pierwszy raz to słyszałem. Chyba najbardziej ciekawy i kontrowersyjny trener w historii tego sportu w pozytywnym znaczeniu Panie Mou! :)

Nie da się tak zrobić z tymi artykułami jak z tymi "W ciszy stadionu"? Chciałbym nadrobić zaległości, a jakoś nie chce mi się grzebać po archiwum ;)

Super artykuł !!!!!! :D aż się łezka w oku kręci :*)

Bardzo ciekawe:)

Eoren
Piękny i niezwykle wzruszający artykuł. No i to wspólne zdjęcie z Valdesem... Dziękuję Ci bardzo. Pamięć pozostanie, a cały cykl pozwoli jeszcze bardziej zagłębić się w historię Dumy Katalonii i piłkarzy reprezentujących nasz klub.

Pamiętam,że gdy byłem bardzo młodziutki to czytałem o tzw.cudzie z Berna,to jest finał MŚ - 1954 i mecz finałowy pomiędzy RFN contra Węgry.Wówczas repra Węgier to była tzw.złota jedenastka,praktycznie nie pokonana od 4 lat i była pierwszą drużyną,która orżnęła reprezentację Anglii i to na dodatek w jej świątyni futbolu, czyli słynnym Wembley!Mówię to w kontekście, że w artykule pojawiły się takie nazwiska,jak Czibor i Kocsis,a Ci wielcy piłkarze stanowili trzon ówczesnej "złotej jedenastki",plus m.in.
Puskâs czy Hidegkuti.Podczas owych MŚ ówczesny trener RFN Sepp Herberger nakazał swoim piłarzom celowo przegrać z Węgrami w fazie eliminacyjnej i tak zrobili,czyli wtopa 3:8.A następnie w finale wystawił podstawową 11 i ograli Węgrów 3:2,ale to był szok i sensacja, szczwany lis był z Seppa.A później po słynnej rewolucji na Węgrzech,to cała repra tego dzielnego narodu po prostu przestała istnieć,a wszyscy wielcy piłkarze uciekli za granicę m.in.do Hiszpanii. No cóż, kapitalna opowieść o wspaniałym człowieku i bramkarzu świętej pamięci - Antonio Ramallets.Podziw i Szacunek dla kolejnej wielkiej legendy najwspanialszego klubu na świecie FC Barcelona.Dziękuję Pani Eoren.

"Pierwszy profesjonalny kontrakt Antonio podpisał, w wieku siedemnastu lat, z nieistniejącym już klubem CE Europa"

CE Europa nadal istnieje występuje w TERCERA DIVISION Grupa 5
w poprzednim sezonie bylem nawet na ich meczu podczas pobytu w Barcelonie.

http://www.youtube.com/watch?v=9dJS2o3xwsc
konto usunięte

Wiem, że nie w temacie, ale Bale w końcu strzela w Realu.. "Szybko" jak na piłkarza za 90 mln :P

Eoren- nie przestajesz mnie zadziwiać!:) Brawo! :)

R.I.P
Antonio! Visca el Barca! :)
konto usunięte

Pamietam minute ciszy na pge arenie.
Spoczywaj w pokoju.

Aktualnie miedzy slupkami jest kot z L'Hospitalet de Llobregat.Swietnie sie czyta o Sw pamieci fenomenalnym portero veb

Hm chciałbym powiedzieć szkoda że nie mogłem oglądać go na żywo ale wtedy nie dane byłob mi oglądać Ronaldinho, Messiego, Fabregasa,Iniesty puyola czy xaviego

''Kot z Maracany '' :)