Barcelona w sepii: Carles Rexach

Eoren

2 października 2013, 08:00

17 komentarzy

Carles Rexach i Cerdà - Charly, Chłopak z Pedrables, napastnik, trener, asystent, skaut; człowiek, który całe swoje życie poświęcił Barcelonie. Przyjaciel i współpracownik Johana Cruyffa, cichy bohater Barçy na wielu polach działań. Stale obecny w obrębie klubu, przez wiele lat pozostający i pracujący w cieniu innych.

Chłopak z Pedralbes

El noi de Pedralbes - Chłopak z Pedralbes. W pierwszej chwili może się wydawać, że dziwnym pseudonimem ochrzczono Carlesa Rexacha. W taki sam sposób moglibyśmy powiedzieć „chłopak z sąsiedztwa" albo „ten mały od Rexachów, który cięgle kopał piłkę, pamiętacie?". Gdy mając 18 lat zadebiutował w pierwszym oficjalnym meczu Barcelony napisano o nim po tym premierowym spotkaniu krótką notkę, przybliżającą kibicom postać młodego zawodnika. Zaczynała się od słów: „Przyszedł na świat w naszym mieście dnia 13 stycznia 1947 roku". „W naszym mieście", tak jakby to właśnie było w jego życiu najważniejsze. W końcu to chłopak stąd, chłopak z Pedralbes. Z Barcelony. Dopiero potem możemy o nim przeczytać: „Może grać na każdej pozycji w ataku, obunożny, skutecznie łączy szybkość z celnym strzałem. Jego największą wadą jest nadmierna skłonność do dryblingów, przez co niejednokrotnie zatrzymuje piłkę".

Przyszedł na świat 13 stycznia 1947 roku. W Barcelonie. Jego ojciec pracował w biurze handlowym, bliskie były mu poglądy lewicowe, z kolei matka skłaniała się ku prawicy. To sprawiało, że dorastając Carles miał wrażenie jakby w domu odbywał się nieustanny wiec polityczny. Wyciągnął z tego logiczne wnioski: „Nikt nie ma monopolu na prawdę. Każdy ma rację tylko po części". Mały Charly rozpoczął swoją przygodę z piłką w wieku 11 lat, gdy dołączył do drużyny C.D Rosés de les Corts, już rok później znalazł się w ekipie infantil FC Barcelony. Zadebiutował w jej barwach, jako piłkarz pierwszej drużyny w 1965 roku, na El Sardinero, w meczu z Racingiem Santander. Tamtego dnia Barcelona wygrała 4:0, zaś Charly po raz pierwszy wpisał się na listę strzelców w klubie swojego życia. Wtedy nie mógł jeszcze wiedzieć, że spędzi w tam najbliższych 40 lat. Nie mógł wiedzieć także, że mimo iż będzie przez 17 lat zawodnikiem podstawowego składu swojej drużyny, zaliczy 449 występów w oficjalnych meczach Barçy i ustrzeli dla niej 122 bramki, zdobędzie jako gracz tylko jedno, jedyne mistrzostwo ligowe. To z 1974 roku, gdy pod wodzą Michelsa grał u boku Johana Cruyffa. Nie mógł też wiedzieć, że razem z tym właśnie Holendrem, tak jak wcześniej na boisku, tak po wielu latach na ławce trenerskiej, utworzy tandem, który powiedzie w końcu Barçę do upragnionych sukcesów.

Jednak po wielu latach, zapytany o najwspanialszy moment w swojej karierze odpowiada bez wahania: „Mój debiut, gdy miałem 18 lat i strzeliłem pierwszego gola dla Barçy. Wtedy wszystkie drzwi stały przede mną otworem. Potem wydarzyło się jeszcze wiele, ale tego nie zapomnę nigdy".

„Bieganie jest dla tchórzy"

„Zawsze to powtarzałem, nie trzeba dużo biegać. Bieganie jest dla tchórzy" - powie Charly, szybki prawoskrzydłowy Barcelony i skuteczny strzelec, który sięgnie po tytuł Pichichi w 1971 roku. Sam uważa, że strzelałby więcej gdyby grał na szpicy, jednak nie miał na to szans rywalizując z Cruyffem, Sotilem czy Neeskensem. Wiele lat później taki właśnie tytuł: „Bieganie jest dla tchórzy", będzie nosić jego kolumna komentatorska, w której opisuje i podsumowuje aktualne wydarzenia związane z Barçą. Ma spory dystans do siebie, skoro z taką ironią potrafi podchodzić do reputacji lenia, na którą zapracował sobie takimi właśnie stwierdzeniami a także dość beztroską postawą na boisku. Jego żona, Silvia, z którą spędził razem już 30 lat, wspomina, że oglądała jego mecze co niedzielę i najbardziej zapadło jej w pamięć to, jak publiczność gwizdała na jej męża. „Zastanawiałam się wtedy co się dzieje? Gwizdali jedynie na niego" - po chwili poprawia się, śmiejąc. - „Oczywiście, był także oklaskiwany".

Chyba jednak w tej złej sławie lenia jest choć ziarno prawdy: oglądając wraz z dwuletnią wnuczką jeden z odcinków Crackòvii, katalońskiego programu sportowo-satyrycznego, pokazał dziewczynce parodiującego go aktora, Toniego Albę, który przysypiał właśnie, jak przystało na leniwego Charly'ego. „Kto to jest, jak myślisz?" - zapytał Raxach wnuczkę. Dziewczynka podniosła wzrok znad zabawek, spojrzała szybko na ekran i oznajmiła z pełnym przekonaniem: „Dziadek!", po czym wróciła do swoich zajęć.

Carles Rexach wydaje się nie przejmować niepochlebnymi opiniami na swój temat. On wie swoje i wyznaje swoją filozofię. Tę, którą ukuł już w czasach piłkarskich. „Nie trzeba cierpieć, żeby grać skutecznie. To, co wymaga cierpienia, nie może wyjść dobrze". I jeszcze jedna fraza Niespotykanie Spokojnego Człowieka, którą według słów jego córki powtarza jak mantrę: „No passa res" - „Nic się nie stało".

Od zera do bohatera

Finał Pucharu Zdobywców Pucharów 1978/79. Barcelona mierzy się z Fortuną Düsseldorf. Trzydzieści tysięcy katalońskich kibiców przystroiło senyerami trybuny St. Jacob-Park w Bazylei. Mecz rozpoczął się z wysokiego C: już w 5. minucie wynik otworzyła Barca, gdy po rajdzie i podaniu Rexacha piłkę w siatce umieścił Sánchez. Jednak Niemcy nie pozostali dłużni, potrzebowali zaledwie trzech minut by doprowadzić do wyrównania. Teraz, Lobo Carrasco pada w polu karnym przeciwnika, zaś węgierski arbiter Palotai wskazuje na wapno. Rzut karny dla Barcelony. W punkcie wyznaczającym odległość jedenastu metrów od bramki piłkę układa Charly. Kto inny mógłby to być? To on, zaraz za Kranklem, najbardziej błyszczał podczas tego turnieju. Carles układa piłkę w polu karnym Daniela, teraz od niego zależą losy trofeum, po które Barcelona nie sięgnęła jeszcze nigdy. Podnosi wzrok, bierze krótki rozbieg i uderza w piłkę... która wpada prosto w ręce bramkarza Fortuny.

Do przerwy padną jeszcze dwie bramki, po jednej strzelonej przez każdą drużynę, zaś gola dla Barcelony po wymianie piłki między Rexachem, Kranklem i Carrasco zdoła ustrzelić Asensi. W drugiej połowie gry może się wydawać, że piłkarscy bogowie zaczarowali obie bramki - zawodnicy dwoją się i troją, jednak futbolówka za żadne skarby nie chce znaleźć się w siatce. Zmarnowany przez Rexacha rzut karny sprawia, że Barcelona musi przecierpieć dogrywkę.

Nie upłynął jeszcze kwadrans, Charly, niemal bezcelowo stoi w okolicach szesnastki. Wydaje się, że sam nie jest w stanie spowodować realnego zagrożenia, że gra zbyt pasywnie. Może w jego głowie wciąż jeszcze siedzi zmarnowana jedenastka? Nagle piłka pojawia się w powietrzu - Charly przyjmuje ją przed defensywą rywala, prowadząc krótko przy nodze schodzi do środka i wybornym strzałem umieszcza w bramce, nie dając Danielowi najmniejszych szans. Później wynik podniesie jeszcze Krankl, zaś gol Seela ustali go ostatecznie na 4:3 dla Barcelony. Jednak winy Charly'ego zostały odkupione. Barcelona po raz pierwszy w historii klubu sięga po Puchar Zdobywców Pucharów i jednocześnie pierwsze europejskie trofeum.

„Było ciężko, gorzej niż ciężko" - kolejnego dnia, 17 maja 1979 roku można przeczytać na stronach dziennika Mundo Deportivo, zaś Carles Rexach zostaje nazwany przez katalońskich dziennikarzy „bohaterem". „Jednym z kluczowych graczy w tym spotkaniu był Rexach, z prostego powodu: ze względu na swoje doświadczenie, swoją klasę i, nade wszystko, swój temperament. To może się wydawać zaskakujące, jednak tak właśnie jest". Leniwy Charly, piłkarz, który nigdy nie miał skłonności do walki o każdy metr boiska, pokazał charakter.

Żegnaj, Charly!

Mistrzowie świata przyjeżdżają na Camp Nou! Diego Maradona w Barcelonie! Kibice tłoczą się, trybuny na stadionie są wypełnione po brzegi. Główny bohater spotkania zszedł z boiska już w 17. minucie. Gdy po zakończonym meczu opuszczał stadion wyciągały się ku niemu dłonie kibiców, jednak nie po autografy. Cules chcieli go dotknąć, poklepać po plecach; uścisnąć ręki mu nie mogli - niósł w ramionach swojego synka. Jednak tym bohaterem nie jest Boski Diego, ani żaden z piłkarzy mistrzowskiej drużyny Albicelestes. To Charly Rexach.

Był 1 września 1981 roku, oficjalnie ostatni dzień trzydziestoczteroletniego Carlesa, jako zawodnika Barcelony. Tego dnia na Camp Nou przyjechała mistrzowska Argentyna, która odbywała właśnie europejskie tournée pod wodzą wschodzącej gwiazdy - Diego Armando Maradony. W pożegnalnym meczu Charly'ego Rexacha, Albicelestes odnieśli pierwszą porażkę podczas tej wyprawy na europejskie stadiony. Ulegli Barcelonie 1:0, zaś jedyną bramkę spotkania, w 78. minucie, po podaniu Quiniego zdobył Simonsen.

Schodząc ze stadionu Charly musiał przedzierać się przez tłum kibiców, którzy pragnęli mu podziękować, pogratulować, wyrazić swoją wdzięczność. Zupełnie jakby był klubową maskotką. Albo amuletem. I rzeczywiście, przez te wszystkie lata stał się symbolem. Nie wielkiego piłkarza ani goleadora, (choć dysponował instynktem strzeleckim powszechne były narzekania, że brakuje mu regularności), ale Katalończyka. Chłopaka z sąsiedztwa, stąd. Dzieciaka z Pedralbes, który, jak napisał w swoim pożegnalnym liście, zrobił dla Barçy wszystko, co mógł.

„W tej wzruszającej chwili mojej życiowej ścieżki, po dwudziestu latach noszenia koszulki w kolorze blaugrana, chciałbym przekazać wszystkim kibicom uczucie mojej głębokiej i gorącej wdzięczności. Zrobiłem dla Barçy wszystko, co było w mojej mocy, jestem pewien i mogę o tym zapewnić, że więcej zrobić się nie dało. Jestem przekonany, że bez kibiców tak wspaniałych, jak ci, którzy wspierają naszą drużynę nie byłbym w stanie tego osiągnąć.
Nie mówię „żegnajcie" - zawsze będę z Wami.
Niech żyje Barca!"

Może się wydawać, że są to słowa jakich wiele, napisane zgrabnie, ponieważ to właśnie powinno się w tej chwili napisać. Wydaje się jednak, że w przypadku Carlesa za jego listem kryją się prawdziwe emocje. Po latach będzie wspominać: „Tamten dzień, gdy zakończyłem karierę, był najgorszy w moim życiu. Kiedy zszedłem do szatni, poszedłem pod prysznic i spędziłem tam pół godziny. Miałem wrażenie, że wszystko się skończyło. Przez pół godziny myślałem o swoim życiu. Płakałem, ale tylko tam. Nie płakałbym przy ludziach. W tamtych czasach mężczyźni nie płakali".

Trener-jojo

Dotrzymał słowa - nie opuścił Barcelony. Od chwili swojego piłkarskiego pożegnania tak naprawdę nie rozstał się z klubem ani na chwilę. Od razu objął funkcję trenera drużyn młodzieżowych, którą kontynuował przez najbliższych sześć lat.

W 1987 roku po raz pierwszy zasiadł na ławce pierwszej drużyny, jako asystent u boku Luisa Aragonesa. Pozostał tam przez kolejnych 16 lat, to niemal tyle ile trwała jego piłkarska kariera. Od tego czasu Rexacha można określić jako trenera-jojo. Był nieustannie obecny w klubie, zaś jego wyjściowym stanowiskiem była posada asystenta trenera. Gdy ten odchodził z klubu i na jego miejscu pojawiał się wakat z automatu wskakiwał na nie Charly, by później znów zostać „zdegradowanym" do roli asystenta, w chwili zatrudnienia przez klub nowego szkoleniowca. Wydaje się, że takie traktowanie mu nie przeszkadzało, nie miał wygórowanych ambicji ani pretensji. Był po ręką wtedy, kiedy był potrzebny klubowi, po prostu. Stale gotowy do pomocy i stale na posterunku.

Po raz pierwszy na miejsce pierwszego trenera wskoczył w 1988 roku, po odejściu chorującego na depresję Aragonesa. Miejsca nie zagrzał długo, jedynie na dwie kolejki, bowiem niemal natychmiast musiał je odstąpić swojemu staremu przyjacielowi - Johanowi Cruyffowi. Razem z Holendrem stworzył zespół nazywany później Dream Teamem, który sięgnął po pierwszy barceloński Puchar Europy i na zawsze zapisał się w historii klubu. Gdy w 1996 roku zarząd uznał, że czas Cruyffa w Barcelonie dobiegł końca znów zwrócono się do Rexacha, by zajął jego miejsce... ponownie na dwie kolejki. Katalończyk zgodził się, jednak tę decyzję okupił kłótnią Johanem. Teraz zapewnia, że stosunki pomiędzy nim a Holendrem są dobre: spotykają się, grają w golfa. Niekiedy towarzyszy im Pep. Po dwóch kolejkach w roli trenera Barçy Charly postanowił przyjąć ofertę poprowadzenia drużyny Yokohama Flugels. W Japonii wytrzymał rok i znów wrócił do Barcelony, by zasiąść na ławce trenerskiej, tym razem obok Van Gaala.

Swoją prawdziwą szansę Charly dostał dopiero w 2001 roku. Ferrera zwolniono ze względu na złe wyniki drużyny, zaś Gaspart zaoferował Rexachowi objęcie pierwszej ekipy przez okres dwóch miesięcy, które pozostały do końca sezonu. Liga była już przegrana, jednak Barcelonę czekało inne wyzwanie - zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Ostatnia minuta ostatniego meczu ostatniej kolejki. Kosmiczna przewrotka Rivaldo w meczu z Valencią dała Barcelonie, i Rexachowi, upragniony awans do europejskich rozgrywek. Osiągnięcie zamierzonego celu poskutkowało zatrudnieniem Charly'ego jako szkoleniowca Barçy w kolejnym sezonie. Przygoda Carlesa z samodzielnym trenowaniem Barcelony zakończyła się dość szybko i zdecydowanie gorzko. Drużyna nie sięgnęła po żadne z trofeów, o które walczyła, jej gra była powszechnie krytykowana, zaś Rexach został zwolniony po zakończeniu sezonu. Na jego miejsce wrócił Van Gaal.

Jednak nawet wtedy Charly nie rozstał się z klubem. Przyjął funkcję skauta i pracował na tym stanowisku do roku 2003. Gdyby wtedy, w chwili powrotu Van Gaala, ktoś przepowiedział Rexachowi, że jego nowe stanowisko przyniesie mu największą sławę w historii jego czterdziestoczteroletniej kariery w klubie - prawdopodobieństwo, że Katalończyk by w to uwierzył byłoby znikome.

Odkrywca z serwetką

Są pewne rzeczy, których po prostu zrobić się nie da. Podobno nie da się pocałować we własny łokieć i stanąć bokiem przy ścianie podnosząc nogę „od zewnętrznej", choć to ostatnie przekonanie obaliłam już w czasach licealnych wykorzystując rozsądny dobór fragmentu ściany i możliwość chwycenia się wykuszu okiennego. Pewne rzeczy jednak pozostają niemożliwe niezależnie od tego jak bardzo byśmy tego nie chcieli. Z pewnością taką mission impossible jest napisanie tekstu o Carlesie Rexachu i pominięcie w nim historii pewnej serwetki, która być może jest teraz najsławniejszą serwetką na świecie.

Wspólna historia Messiego i Rexacha, a także (tak naprawdę) historia Messiego i Barcelony, zaczyna się 5 października 2000 roku. To wtedy Charly widzi Leo na boisku po raz pierwszy i już wtedy postanawia, że chłopca trzeba w Katalonii zatrzymać. „Był odmienny" - powie później o Leo jednocześnie zapewniając, że tylko ślepiec by tego nie zauważył. Przekonanie Rexacha co do konieczności postawienia na Messiego jest na tyle głębokie, że zwycięża wszelkie jego wątpliwości związane z chłopcem: jego wiek, stan zdrowia, warunki fizyczne. Zwycięża też wątpliwości, jakie wobec Leo żywił prezydent Barcelony, Joan Gaspart. Rodzicie Messiego są już zmęczeni, zainteresowanie chłopcem ze strony katalońskiego klubu nie jest pewne, zaś o rozczarowanie łatwo. Zwłaszcza, gdy zostawiło się tak wiele i tak daleko, wybierając się w podróż na inny kontynent. „Chcę tu zostać" - oznajmia ojcu mały Leo, jednak Jorge Messi jest gotów na spełnienie marzenia syna tylko wtedy, kiedy podpisze on kontrakt z Barçą.

Legenda staje się faktem w restauracji klubu tenisowego Pompeia. Chcąc za wszelką cenę zatrzymać chłopca w klubie i nie mając nawet kawałka papieru Carles sięga po serwetkę. Po wielu latach trafi ona do klubowego muzeum, gdzie możemy przeczytać słowa, które zapisał tamtego wieczora Rexach by przekonać rodzinę Messich do tego, że zamiary Barçy względem ich syna są poważne. „W Barcelonie, dnia 14. grudnia 2000 roku, w obecności panów Horacio Gaggioli i Josepa Marii Minguelli, ja, Carles Rexach, zobowiązuję się do zakontraktowania Lionela Messiego na uzgodnionych warunkach i pomimo sprzecznych opinii istniejących w tej kwestii w klubie". Rexach wspomina później: „Ktoś mnie potem poprosił żebym to uzasadnił sporządzając pisemny raport. I co niby miałem napisać? Że jest cholernie zdolnym dzieckiem?".

„Cholernie zdolne dziecko" Charly'ego Rexacha wyrosło na zdobywcę czterech Złotych Piłek, zaś jego odkrywcę do dziś zaczepiają na ulicy ludzie chcący mu podziękować za to, że zatrzymał dla nich Leo Messiego.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.

super tekst czekamy na następne:)

Magda, teraz Rivo, czekam z niecierpliwością :)

Eoren - super inicjatywa. Jeśli mało komentujemy pod artykułem, znaczy że czytamy! Czytam i czuję, że włożyłaś w to, tak, tak... sporo pracy i jest sporo rzeczy, których nie wiedziałem. Poza tym opracowanie zrobione w taki sposób łatwo się czyta. Muszę jeszcze nadrobić poprzedni odcinek o Panie Cruyffie, ale to chyba zostanie mi na pojutrze, bo teraz jako bardzo spóźniony zabieram się za "Futbol według Tarantino"... Jak mogłem przegapić i jeszcze felieton z takim tytułem... Tak to jest, jak się nie ma na nic czasu... ;/ Chyba za szybko znikają u Nas te felietony. Dzień i już nie ma. Wg mnie felietony powinny być tutaj przynajmniej przez 3 dni! Jak można tak wartościową dyskusję Autora z Czytelnikiem degradować w takim samym tempie co plotki o transferach czy inne podrzędne artykuły? Tego nie mogę zrozumieć. Już ledwo co wczoraj otarłem się o "Kilka Słów..." rafkopa8... Poważnie, nie można traktować publicystyki równorzędnie z innymi artykułami. Wg mnie powinny wisieć minimum 3 dni jako jeden z trzech głównych artykułów. Pozdrawiam i dzięki za pracę.
konto usunięte

taaaaaaaaki offfff tooooppppeeeekkk

jak grali nasi juniorzy w UEFA Youth League?

Grali we wtorek z Celticiem przecież, a tu ani widu ani słychu o nich. Jak wygląda ich sytuacja w tabeli i pozostałych grupach?

:D byłem ostatnio na kilku meczach Barcy i byłem też na meczu Barca vs Ajax ;D i zobaczyłem na żywo Hat-Trick Leo Messiego ! :D Jestem zafascynowany grą Barcy w tym sezonie - fantastycznie to wygląda na zywo :D

Jako piłkarza nigdy go nie znałem i nie widziałem. To chyba oczywiste i normalne, że nie miałem okazji oglądać Cruyffa, Rexacha, Bakero, Zubizarrety, Romario. Mam też prawo nie pamiętać Maradony, Linekera czy chociażby Koemana w barwach Blaugrana, gdyż nie żyłem w tamtych latach, bo jeszcze nawet Stwórca nie miał mnie w planach :) O nim jako trenerze, też za wiele nie słyszałem. Mając te paręnaście lat, kiedy nigdy mnie nie ciągnęło do tego, by zaglądnąć głębiej w karty historii klubu. Takie rzeczy mnie nie pociągały do siebie i nie oferowały dla mnie niczego ciekawego. Teraz mnie to o wiele bardziej interesuje. Chce zgłębiać wiedzę o Klubie mojego życia :) Czasami, w skrajnych przypadkach nie warto posiadać wiedzy na jakiś temat, ale tutaj rozchodzi się o historię klubu, i to wcale nie taką odległą. Lepiej zejść z tego świata z dostateczną wiedzą na tematy, które chciało się poznać i odkrywać i z świadomością niż odwrotnie.

Najlepiej zapamiętam go, z tego że to chyba dzięki niemu dziś w tym Klubie gra najlepszy zawodnik świata. Może nie tylko on się do tego przyczynił, ale miał w tym ogromny udział.
Czekam na kolejne artykuły z tej serii :)

Czlowiek, ktory podpisam z Messim kontrakt na serwetce w kawiarni...

Oczywiście, że skłamałbym gdybym napisał,że pamiętam występy Carlesa,jako zawodnika Dumy Katalonii.Paradoksalnie by tak rzec,to pamiętam Allana Simonsena,a zwłaszcza z występów w Borussi M'gladbach i z reprezentacji Danii na MŚ - 1986.MŚ - 1986? Diego Armando Maradona! Świetne tekścior Carlesa mówiący,że napastnik nie musi dużo biegać!Napastnik jest od zdobywania goli!Słyszano?Powtórzę jeszcze raz - napastnik w mordę jeża,jest od zdobywania goli tudzież braaaamek!A fenomenalny i genialny lis pola karnego Gerd Muller,to dużo biegał?Nie!Grzmocił bramy ile wleźie.Carles - prawdziwa legenda klubu,a co za oddanie i przywiązanie do barw Dumy Katalonii po prostu - Chapeau Bas!A tej serwetki z podpisem Leo,to Ci nie zapomnę do końca życia.
Sz.P.Eoren!Dziękuję za świetny artykuł, który zresztą jak inne idzie w zakładkę :)Lubię legendy,yo!

Dziękuję za 'spełnianie życzeń',Eoren! :) Wcześniej uważałem,że wiem na temat Rexacha niewiele. Teraz już wiem,jak bardzo niewiele to było! Jeszcze raz wielkie dzięki!
Ps. Pewnie już Ci to mówiono,ale masz świetny styl. Od kiedy Challenger spłodzeniem pewnego artykułu utracił całą estymę,jaką go darzyłem,Ty jesteś dla mnie now-ym/-ą Number One na tej stronie! ;)

Dobry tekst. Świetnie się czytało.
Nigdy nie zapomnę jego radości po golu Rivaldo. Jakby nie wierzył w to co widział. Postać, która można utożsamiać z Barceloną na tak wielu płaszczyznach i kojarzyć z tyloma pozytywnymi rzeczami. Dzięki temu jest też symbolem Barcelony dla tak wielu pokoleń cules.