Wczorajszy wieczór na Anfield na długo zapadnie w pamięć wszystkim kibicom piłki nożnej. Niestety, z perspektywy kibica Barcelony nie będą to wspomnienia miłe, bardziej koszmary, które dopiero co przestały nawiedzać Katalonię po zeszłorocznym blamażu w Rzymie.
Nie będę się rozwodzić nad ogólnym, fatalnym wizerunkiem, jaki pozostawił po sobie zespół Ernesto Valverde, który w mojej ocenie jest głównym winowajcą drugiej z rzędu klęski w Lidze Mistrzów. Niejednokrotnie już w tym sezonie Barcelona pierwsze minuty meczu przespała i widać było, że wyszła na spotkanie zupełnie niezmotywowana i bez woli walki, pomijając Vidala oraz Leo Messiego.
Pewnie wielu z Was w tej chwili puka się w czoło i zastanawia, co wypisuję. Prawdą jest, że wczoraj po meczu, na gorąco, również znaczną część winy za porażkę w tym meczu zrzucałem na Argentyńczyka, ale po spokojnym przemyśleniu i przeanalizowaniu kluczowych fragmentów meczu prawda jest zgoła inna, co świetnie ujęte zostało w poniższym wpisie na Twitterze:
Messi nie zagrał wczoraj meczu wybitnego czy legendarnego. Niektórym świetnym piłkarzom zdarza się to kilka razy w karierze, a Leo robi to średnio kilka razy w sezonie. Nie da się grać wybitnie co kolejkę i jeśli ktoś uważa inaczej, to z futbolem najwięcej styczności ma przed konsolą. Wczoraj zagrał dobrze, popełniał błędy, ale kluczowy jest jeden aspekt. Wypracował kolegom trzy stuprocentowe okazje do zdobycia gola: Coutinho, Albie w pierwszej połowie i Luisowi Suárezowi w drugiej. Gdyby choć jeden z tej trójki wpakował piłkę do siatki, pewnie nastroje w obu drużynach byłyby zgoła inne i to Barcelona cieszyłaby się z awansu do finału. Przypuszczam, że na palcach jednej ręki doliczyłbym się teraz piłkarzy, którzy byliby w stanie wykreować trzy stuprocentowe akcje, mając przez cały mecz trzech-czterech obrońców na plecach. Niestety, jak w Argentynie, tak i w Barcelonie partnerzy Leo nie stanęli na wysokości zadania w kluczowych momentach.
Prawda jest też taka, że Messi był także kluczową postacią Barcelony przez całą edycję Ligi Mistrzów i mimo odpadnięcia w półfinale powinien zostać wybrany najlepszym zawodnikiem całego sezonu tych rozgrywek. Wystarczy popatrzeć na statystyki: 10 meczów, 12 bramek, 3 asysty, strzelał gole na każdym etapie Champions League, MVP kolejki w fazie pucharowej, MVP kolejki w ćwierćfinale, MVP kolejki w pierwszych meczach półfinałowych, najlepszy strzelec.
Niestety, to nie wystarczyło do pełni szczęścia i upragnionego szóstego w historii triumfu w Lidze Mistrzów. Niemniej jednak, należy oddać cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie. Bez Leo aktualna Barcelona nie mogłaby nawet marzyć o końcowym zwycięstwie.
Komentarze (175)