Sid Lowe porozmawiał z Ivanem Rakiticiem o ostatnich mistrzostwach świata. W ciekawym wywiadzie Chorwat opowiedział o swoich uczuciach oraz emocjach związanych z grą w finale mundialu.
Ivan Rakitić spakował walizkę, pożegnał się z rodziną i powiedział „do zobaczenia piętnastego”. Był początek czerwca, a on nie planował wracać przed połową lipca, cztery dni po urodzinach córki. Jego żona Raquel Mauri powiedziała mu, żeby się z tego wytłumaczył, a on obiecał: „nie martw się. Kiedy wszystko się skończy, zorganizujemy dużą imprezę”. „I dotrzymałem słowa” – mówi. Kiedy Althea skończyła 5 lat, Rakitić wciąż był w Moskwie. Zadzwonił, życzył jej wszystkiego najlepszego i przeprosił: tata nie wracał jeszcze do domu. Miał do rozegrania finał mistrzostw świata.
„Nikt nie obstawiał, że będziemy w finale, ale zawsze chcieliśmy dotrzeć do ostatniego dnia” – mówi. Tak jak dziś w Lidze Narodów Anglia znajdowała się wtedy między Chorwacją a finałem. Kieran Trippier wyprowadził Anglików na prowadzenie, a Łużniki zaczęły śpiewać, że po 52 latach piłka nożna wracała do domu. Rakitić był jednak przekonany, że tak się nie stanie: „W przerwie meczu wierzyliśmy. To była piękna bramka, gra ułożyła się po myśli rywali, ale nie czuliśmy, by byli oni od nas lepsi”.
Chorwat mówi, że poczatkowa wygrana z Nigerią sprawiła, że myśleli, że „może mają się dobrze”. Później przyszedł pogrom z Argentyną („musieliśmy upewnić się, by piłka nie dotarła do Messiego”), zwycięstwo z Islandią i dwie serie rzutów karnych – z Danią i Rosją. Pomocnik podkreśla, że „to nie był przypadek”.
W obu meczach Rakitić wykonywał decydującą jedenastkę. „Gdybym ci powiedział, że byłem tak spokojny jak przy każdym innym rzucie karnym, skłamałbym” – mówi.
W meczu z Anglią karne były niepotrzebne. Zawodnik opisuje Anglików jako „zorganizowany” zespół z „dobrze przećwiczonymi” zagraniami. Podkreśla, że ich wcześniejsze zwycięstwo z Hiszpanią w Sewilli nie było przypadkiem. Rakitić mówi również o pewności siebie Chorwatów, którą zawodnicy znad Adriatyku udowodnili w Moskwie.
Ivan Perisić wyrównał, piłka trafiła w słupek, rozpoczęła się dogrywka i wydawało się, że kluczem do sukcesu okaże się atak. „Widzieliśmy, że przez pierwsze 15-20 minut przeciwnicy właściwie nie wiedzieli, co robić. Czuje się wtedy kontrolę, szczęście, komfort” – wspomina Rakitić.
Niektórzy spodziewali się, że Chorwacja nie da rady, to była jej trzecia dogrywka. „Tak, i prawdopodobnie nasza najlepsza” – śmieje się Rakitić. „Mieliśmy trochę szczęścia przy drugiej bramce, piłka wylądowała u Mario Mandžukicia, ale już wtedy czuliśmy, że nic się nie stało, że było dobrze. Grałem z gorączką, byłem chory, ale wiedza, że mieliśmy się dobrze, dała mi siłę”.
Niedługo później Chorwaci mieli się nawet świetnie. „Najpierw pogratulowałem Garethowi Southgate’owi, ale to był szalony moment. Ktoś powiedział, że zabrakło nam szacunku, bo nie uścisnęliśmy dłoni rywalom, ale trzeba zrozumieć, co znaczył dla nas ten awans. Kraj taki jak Chorwacja awansował do finału. Nie wiem, ilu mieszkańców ma Londyn, ale pewnie dwa razy więcej niż nasze państwo”.
Mówiąc o szacunku, Luka Modrić zasugerował, że Anglicy nie docenili Chorwatów i ich motywacji. Było tak? „Cóż, wszyscy widzieliśmy, że piłka nożna wraca do domu” – mówi Rakitić. Obraziło was to? „Obraziło? Nie. To coś pozytywnego, co stworzyliście wokół swojej drużyny, choć oczywiście myśleliśmy, że hej, wciąż musieliście nas jeszcze ograć”.
Chorwacja była w finale, ale w jakiej kondycji fizycznej? Czy wyczerpanie wiele ją kosztowało? Rakitić uważa, że okazało się to ważniejsze już po mistrzostwach, nie w ich trakcie. Chorwacja przegrała z Hiszpanią 0:6, a później wyglądała słabo w zremisowanym bezbramkowo starciu za zamkniętymi drzwiami z Anglią. „Od razu zapomnieliśmy o tamtym meczu. Moglibyśmy świętować, ale nikt nie będzie mówił o tamtym spotkaniu. Piłka nożna bez fanów jest niczym, potrzebujemy innych kar”. Teraz Chorwaci zregenerowali siły, w czwartek wygrali z Hiszpanami 3:2, co oznacza kolejny „finał” na Wembley. Rakitić nie wystąpi w tym meczu z powodu kontuzji.
„Wiele wydarzyło się w krótkim czasie po mistrzostwach. Niektórzy ważni piłkarze zakończyli karierę [Subasić, Corluka, Mandžukić], mieliśmy 3-4 kontuzje, a nie mamy 200 zawodników tak jak Anglia. Trenerzy reprezentacji dużych państw głowią się nad składem, z nami jest prościej” – zauważa pomocnik.
Urodzony i wychowany w Szwajcarii, którą nazywa „modelem życia w społeczeństwie”, jako nastolatek podjął decyzję, jakiej „nie życzyłby żadnemu dziecku”. Postanowił reprezentować kraj swoich rodziców. Podkreśla, że czuje się Szwajcarem i trochę Hiszpanem, ale jest Chorwatem „aż po czubki włosów”. Pamięta paczkę z koszulkami reprezentacji, którą otrzymał w trakcie Mundialu 1998. Jak się czuł przed finałem, gdy odgrywano hymn?
„To dobre pytanie” – mówi. „Myślałem wtedy…”
Po długiej przerwie kontynuuje: „czułem dumę tak ogromną, że gdyby Superman przyleciał na stadion, nie mógłby mnie stamtąd odciągnąć, nie mógłby mnie zastąpić. Ta chęć, to pragnienie jest tak silne. To niesamowite. Czuje się emocje, których nigdy się nie zapomni. To wyjątkowe. Miałem szczęście i wygrałem Ligę Mistrzów, ale to nawet nie zbliża się do mistrzostw świata”.
Francja strzeliła gola z nieistniejącego rzutu wolnego, a potem otrzymała dyskusyjny rzut karny po analizie VAR. „Nie mów mi o systemie VAR. Śniłem o tym przez wiele nocy. Być może to było nasze najlepsze spotkanie. Przez godzinę byliśmy dużo lepsi od Francuzów. Rywale czuli się niewygodnie. Jednak Bóg piłki nożnej w tamtym momencie…”.
Kolejna pauza.
„W tamtym finale Bóg piłki nożnej był Francuzem. Pierwszy gol padł po rzucie wolnym mimo braku faulu. VAR mógłby zainterweniować, bo Pogba był na spalonym. Potem decyzja o rzucie karnym nie była całkowicie błędna, ale gdyby nie podyktowano jedenastki, nie byłoby wiele protestów. Jeśli coś zasługuje na rzut karny, widzę sytuację raz i wiem o tym. Nie muszę oglądać tego 10 razy. Wszystko, co poprawia piłkę, jest mile widziane, ale VAR zatrzymuje grę, a futbol coś traci. Strzela się gola i nie można świętować, trzeba spojrzeć, czy sędzia ma palec przy uchu…”.
„Odtwarza się to w głowie raz za razem, szczególnie pierwszej nocy. Mówi się do siebie oraz do kolegów, że byliśmy lepsi, mieliśmy okazje, Francuzi nie czuli się wygodnie. No ale są te bramki, strzał Pogby, po którym piłka do niego wraca. Mbappe biegnie 50km/h i trafia. Zostaliśmy złapani w złym momencie, w ataku. Małe rzeczy zadziałały na naszą niekorzyść. Rozegraliśmy bardzo, bardzo dobry mecz i nigdy nie spuściliśmy głów mimo przegrywania przez jakiś czas”.
„Taka jest piłka. Najlepsza drużyna nie zawsze wygrywa, zespół, który daje z siebie najwięcej, nie zawsze jest nagrodzony, ale mogliśmy zostać w pełni zasłużonymi mistrzami świata”.
Komentarze (15)
Bardzo trafna uwaga. Można się z tym odnieść do karnego w meczu Real-Juve w tej sytuacji z Benatią i Vasquezem.