W meczu 22. kolejki Primera División Barcelona pokonała Atlético Madryt 2:1. Na listę strzelców wpisali się Koke, Leo Messi oraz Luis Suárez. Trzy punkty, które Katalończycy wywalczyli w tym meczu, są na wagę złota, jednak do ich zdobycia prócz gry Barcelony przyczynił się też łut szczęścia.
W ostatniej kolejce, dzięki potknięciu Atlético w meczu z Sevillą, Barcelona odzyskała pozycję lidera. Co prawda posiadała taką samą liczbą punktów co drużyna Simeone, jednak przed bezpośrednim starciem mogła pochwalić się tym komfortem, że ma do rozegrania jeszcze jedną, zaległą kolejkę. Nie zmieniało to faktu, że w kontekście walki o mistrzostwo spotkanie pomiędzy Barçą a Atlético musiało mieć kluczowe znaczenie. Prócz tego, że mieliśmy do czynienia ze starciem na szczycie tabeli, smaku sobotniemu meczowi dodał fakt, że był to pojedynek najlepszej linii ataku w Hiszpanii z najlepszą defensywą.
Goście intensywnie rozpoczęli pierwszą połowę, skutecznie uniemożliwiając Barcelonie rozwinięcie swojej gry, i szybko przyniosło to im wymierne efekty. W 10. minucie podopieczni Simeone otworzyli wynik, gdy po centrze Saula w pole karne niepilnowany Koke pokonał Claudio Bravo. Po szybkiej stracie gola gospodarze przejęli inicjatywę, starając się sforsować obronę Atléti atakiem pozycyjnym. Piłkarze z Madrytu byli jednak w stanie wykreować sobie przewagę w środku pola i przebojowymi akcjami sprawić zagrożenie pod bramką Barcelony, jak miało to miejsce w 20. minucie, gdy strzał z dystansu posłany przez Augusto o włos minął słupek. Obiecującą okazję na wyrównanie Barça wypracowała pięć minut później, kiedy to po ukaranym żółtą kartką faulu Gabiego na Rakiticiu sędzia podyktował rzut wolny naprzeciwko pola karnego. Do wykonania stałego fragmentu gry podszedł Leo Messi, ale nie zdołał wkręcić piłki do bramki Oblaka. To, co nie udało się Argentyńczykowi w tamtej chwili, musiało poczekać ledwie kilka minut. Wtedy otwierające podanie Neymara dotarło do Alby, który inteligentnie wycofał piłkę do dobrze ustawionego Messiego. Ten, nie czekając, przyłożył z pierwszej piłki i doprowadził do wyrównania. Bramka Argentyńczyka wyraźnie dodała wiatru w żagle całej jego drużynie, zaś mecz przybrał jeszcze na intensywności. Ledwie kilka minut potrzebowała Barcelona, by wyjść na prowadzenie: piękne diagonalne podanie Alvesa, które mogło przywodzić na myśl najlepsze czasy Xaviego, dotarło do Luisa Suáreza. Urugwajczyk, mimo że był pilnowany przez Gimeneza i nie znajdował się w wymarzonej pozycji strzeleckiej, zdołał wykończyć tę akcję z chirurgiczną precyzją. Goście nie zdołali się jeszcze pozbierać po stracie bramki, a tuż przed zejściem do szatni stracili jeszcze więcej. Filipe Luis, po niebezpiecznym zagraniu, w którym ucierpiał Leo Messi, obejrzał czerwoną kartkę i opuścił plac gry.
W drugiej odsłonie gry goście szybko stworzyli zagrożenie po akcji Carrasco i Griezmanna, jednak Claudio Bravo – niemal cudem - poradził sobie ze strzałem tego ostatniego. Mimo gry w osłabieniu Atlético po przerwie cierpliwie dążyło do wyrównania, zaś Barcelona zdawała się robić zbyt mało jak na ekipę dysponującą przewagą jednego zawodnika. W drużynie gości na szczególną pochwałę zasłużył Yannick Carrasco, który pozostawał niezwykle aktywny w niemal wszystkich najgroźniejszych akcjach Atléti. W 64. minucie przyjezdni, mimo dobrej gry, sami przesądzili o swym losie. Boisko opuścił Godín, który po spóźnionym wślizgu w Luisa Suáreza obejrzał drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę. Od dłuższego czasu zapowiadało się już, że podopieczni Diego Simeone mogą skończyć ten bój w jeszcze bardziej uszczuplonym składzie, ponieważ ich gra - jak często bywa w starciach Atléti z Barçą - balansowała na granicy żółtej kartki. W związku z tym faktem w ramach zmiany taktycznej boisko opuścić musiał Griezmann, co było praktycznie wyrokiem dla Atlético. Jakby tego było mało dla przyjezdnych w 74. minucie służby medyczne zmuszone były odwieźć na noszach Augusto Fernándeza, którego z konieczności zastąpił Thomas Partey. Barcelona wykorzystała wszystkie te wydarzenia na swoją korzyść, uspokajając grę i zdecydowanie przejmując inicjatywę. Jednak do ostatnich minut spotkania Katalończycy nie byli w stanie tej przewagi zamienić na podwyższenie prowadzenia. Tuż przed końcem regulaminowego czasu gospodarze mogli nawet stracić dwa punkty, gdyby po stałym fragmencie piłka, która wypadła z rąk Claudio Bravo, zdążyła przed nim i wtoczyła się do bramki. Niewiele brakowało, by niezdecydowanie w grze Barçy zemściło się na niej w okrutny sposób.
To zwycięstwo na wagę złota, ponieważ piłkarze Lucho pokonali bezpośredniego rywala w walce o tytuł i mogą się cieszyć korzystnym bilansem w obu spotkaniach. Najważniejsze jest jednak, by Barça nie uwierzyła, że dzięki temu mistrzostwo ma już w kieszeni, bo o nim zwykły decydować nie mecze z faworytami, a potknięcia w starciach z maluczkimi.
Komentarze (2212)