Graham Hunter: Barcelona pokonała letnie zmęczenie i zdobyła Superpuchar Europy w imponującym stylu

Challenger

14 sierpnia 2015, 11:00

ESPN

15 komentarzy

Skończyło się na dziewięciu golach i co najmniej dwa razy tyle wniosków wyciągnąć można z meczu, który dał FC Barcelonie czwarte trofeum mniej niż trzy miesiące.

Pierwszym jest to, że nikt - nawet najbardziej nawiedzony fan Barçy, nie Xavi z Kataru, nie Pep Guardiola w głębokiej, ciemnej Bawarii - nie będzie miał z przebiegu tego herkulejskiego pojedynku więcej satysfakcji niż Athletic Bilbao, jego trener Ernesto Valverde i baskijscy piłkarze, którzy w maju ulegli w finale Pucharu Króla mistrzom Hiszpanii i Europy.

W najbliższy piątek (tak, to tak wcześnie) Athletic zmierzy się z Barçą pozbawioną Neymara i Alby, Barçą niemogącą skorzystać z Ardy Turana i Aleixa Vidala, ekipą złożoną z piłkarzy, których zegary biologiczne nie mają pojęcia czy to Nowy Rok czy Nowy Jork, a ich nogi i płuca zmuszone są rozważać, czy właściciele dołączyli do Marines czy jednak do SAS.

Kolejną konkluzją płynącą z wtorkowego spotkania jest, że biedny Unai Emery potrzebuje teraz brać wolne każde 24 godziny przed tym jak jego zespół ma się mierzyć z tym klubem z Katalonii. Jeśli nie wygrał tym razem, nigdy, przenigdy mu się to nie uda. Tło tego buńczucznego założenia? To była 20. próba pokonania FC Barcelony przez Emery'ego, z czwartym kolejnym klubem. Gdy zrobiło się 4-4, gdy ludzie Enrique wyglądali na przekonanych, że ich buty zalano tężejącym na skałę betonem, gdy obaj Coke i Adil Rami zmarnowali absolutne "setki" mogące wyprowadzić Sevillę na prowadzenie 6-5... to musiała być TA noc.

Nie była. Nad Emerym musi tkwić jakieś przekleństwo. Musiał rozbić z tysiąc luster. Za mało, że czarny kot przebiegł przed nim drogę - on przedefilował mu z krucyfiksem na szyi z dwójką czarnych kruków pod drabiną ustawioną na cmentarzu. Wszystko to w piątek, 13-go. Nie, amigo mio, mój przyjacielu. Zapomnij. Na zawsze.

Oczywiście, pomeczowych spostrzeżeń jest znacznie więcej. Innym, jest, że Barcelona nie ma, powtarzam: nie ma, żadnych problemów w defensywie. Gdybyście byli w Tbilisi, w Gruzji, oglądalibyście wydarzenia na żywo i moglibyście ocenić wszystko na podstawie tego, co zobaczyliście. Jeśli byliście gdziekolwiek indziej na świecie i wasz komentator lub ekspert w studiu drwił z powodzi goli i twierdził przemądrzałym tonem, że wynik dowodzi indolencji ekipy Luisa Enrique w obronie, doradziłbym żebyście następnym razem posłuchali kogoś, kto chociaż widział trochę Barçy w zeszłym sezonie.

W obliczu tej imponującej fali bramek i przy niechlujnej momentami obronie przez te 120 minut, moja teza wymaga wytłumaczenia i twardego oparcia.

W zeszłym sezonie (co prawda z Albą w pierwszej jedenastce), Barcelona straciła w sumie 6 goli w siedmiu kolejnych meczach rundy pucharowej przeciwko mistrzom Anglii, Francji, Niemiec i Włoch. Ich statystyka w tym względzie była najlepsza w La Liga i, na to wychodzi, w Europie również.

Ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości? Bayern stracił 18 bramek (o 3 mniej) rozegrawszy o cztery mecze mniej niż Barcelona i to w rozgrywkach, gdzie ich najbliższy rywal dojechał do mety z 10-punktową stratą. W Hiszpanii Madryt był na koniec 2 pkt. za Katalończykami. W identycznych warunkach (czyli tam, gdzie sezon ligowy ma 38 meczów) wynik Barçy 21 straconych goli można porównać do 24 Juve, 32 w Chelsea i 36-ciu PSG. Jeśli potrzeba bliższego porównania, Real Madryt był gorszy o 17 trafień.

Jakby nie było to spotkanie porywającym dla bezstronnych i dramatycznym dla wszystkich innych, widzieliśmy w tym Superpucharze szczególną sytuację. Oto najlepsi piłkarze świata zostają pozbawieni jednego ze swych podstawowych akcesoriów, a spodziewa się po nich oddania tego samego show co zwykle. Brak tego zasadniczego składnika musi się odbić na efekcie.

Niezależnie od posiadania w składzie wielkich indywidualności (z Leo Messim wśród nich), dwa czynniki szczególnie wyróżniały zdobywców trypletu w zeszłym sezonie. Po pierwsze, ich niesamowita dynamiczna gra wzajemna i precyzja podań, dosłownie wyrzucające z butów tych, którzy próbowali za tym nadążyć. Po drugie, ich nieustępliwy, inteligentny i skuteczny pressing, gdy tej piłki akurat byli pozbawieni.

Oba te aspekty gry wymagają najwyższej świeżości ciała i umysłu, a także wysokiego poziomu energii i wydolności. Dzięki planistom i dyrekcji własnego klubu, piłkarze Barcelony pokonali 30 000 kilometrów podczas tegorocznego okresu przygotowawczego, przekroczyli kilka stref czasowych i zostali zmuszeni do ciągłych lotów nocą, zamiast latać za dnia i spać lub po prostu wypoczywać po zmroku.

Odkładając na bok efekty, piłkarze Barcelony wyglądali na wycieńczonych, zawiedzionych i ogólnie przytłoczonych lokalizacjami, logistyką i grafikiem ich intratnego tournée po USA. Bynajmniej nie są w tym osamotnieni względem wszystkich współczesnych rywali z piłkarskiego topu, ale w Tbilisi widzieliśmy czysty obraz tego, co doprowadza do gniewu piłkarskie supergwiazdy, zmuszone przez płacącą publiczność (i jej kasjerów) do bycia w optymalnej dyspozycji 24 godziny na dobę, 365 dni w roku, jak roboty.

Nie ma szans, koledzy. Byłoby też niesprawiedliwe i nieładne tego od nich wymagać.

Co ważniejsze, uważam, że cały pomysł z wysłaniem w tę i z powrotem dwóch czołowych klubów Europy tysiące kilometrów stąd na mecz w upiornym upale, którego koniec przypadł tuż po 1 w nocy lokalnego czasu w Tbilisi konkretnego momentu presezonu - jest brakiem szacunku dla sportowców, bez których nie mielibyśmy futbolu na najwyższym poziomie, nie mielibyśmy wielkich kontraktów reklamowych, nie mielibyśmy oddanych fanów ani wielkiego spektaklu.

W skrócie, widzieliśmy drużynę Barcelony rozkosznie zdolną do rozniesienia Sevilli "w budowie" - bez Carlosa Bacci, bez Aleixa Vidala, bez Stephane'a Mbii, z Grzegorzem Krychowiakiem na środku obrony, nowymi transferami rozproszonymi między ławką i boiskiem - tak długo, jak mistrzowie Europy czuli się dobrze, świeżo i mieli na boisku swoją najlepszą jedenastkę.

Od 0-1 straty do 4-1 przewagi, była to lekcja wyrafinowanego, mądrego, zdeterminowanego futbolu "z jajami" ze strony Barçy, jakiego nie powinniśmy, w sumie, spodziewać się we wczesnym sierpniu, niemal dwa tygodnie przed tym, jak zaczyna się liga.

[W okresie] Od 4-1 do wszystkiego z powrotem w punkcie wyjścia przy 4-4 widzieliśmy grupę zawodników, którzy nie odprężyli się ani nie zapomnieli jak się broni, lecz ekipę niedomagającą fizycznie i mentalnie, która - tracąc Iniestę - nagle nie potrafiła utrzymać piłki w żaden sensowny sposób. Wiemy, potrafią to robić.

Momentami Barça przypominała we wtorek weersję "Taty" Martino z sezonu 2013/2014: od kontrolowania meczu i trzymania rywala pod butem do zaprzestania pressingu, grania podaniem i utrzymywania się przy piłce; ba, musieli zacząć piłkę gonić. Wyglądali solidnie, na wciąż trudnych do pokonania, ale jednocześnie bezradnie i na tracących powoli przewagę w podejmowaniu właściwych decyzji, wykorzystywaniu swoich okazji i odpowiednim ustawianiu w prostych sytuacjach, co wszystko robi istotną różnicę na tym poziomie.

Nie chodzi o brak chęci, umiejętności defensywne czy wpadnięcie w samozachwyt. Zamiast tego, moi drodzy, był to rodzaj dojmującego, obejmującego całe ciało i głowę zmęczenia, które tych wspaniałych zamienia w trochę mniej wspaniałych. Taki, co pomaga relatywnie dobremu, zdeterminowanemu i świeżemu rywalowi nie tylko poczuć się zdolnymi do powrotu do meczu, ale przechylenia jego szali na swoją korzyść.

Chcecie wiedzieć, czemu Barcelona cierpiała, a Sevilla w II połowie wciąż trzymała się twardo na powierzchni? Spójrzmy na ich presezony w prostym porównaniu... Z Barcelony do Pasadeny w Kalifornii, stamtąd do Santa Clara, też Kalifornia, następnie Waszyngton, Florencja we Włoszech, Barcelona i Tbilisi. Porównajcie to z trasą: Sewilla-Niemcy-Francja-Anglia-Grecja-Sewilla-Tbilisi.

Przykro mi stwierdzić, że zmęczenie, odwodnienie i przekręcone zegary biologiczne w następstwie tego wielkiego meczu przyczynią się do problemów mięśni, nadwyrężeń ścięgien, bólu i łez dla członków obu ekip przez kolejne tygodnie. Iniesta i Javier Mascherano musieli obaj opuścić plac gry ze względów profilaktycznych podczas, gdy szereg graczy Sevilli (jak Vitolo czy Krychowiak) krzywili się z bólu, kuśtykali albo siadali na pośladkach przez skurcze im dłużej trwał mecz, a nawet długo po tym jak się skończył.

Każdy, komu umknął fakt, że cała Barcelona miała sezon praktycznie wolny od kontuzji, powinien zastanowić się chwilę, co osiągnęła w okresie od stycznia do maja. Maksymalną koncentrację, intensywność, intuicyjny przepływ decyzji i automatyczne zrozumienie w każdej strefie boiska.

A teraz odnieście to do tego, jak wyglądali przez końcowe 35 minut podstawowego czasu gry przeciw Sevilli.

Gdy dobiegł końca, Barcelona musiała sobie radzić bez Neymara, Alby, Iniesty, Mascherano i, oczywiście, Xaviego. Dzięki Copa América, byli w jej szeregach gracze, którzy nadwyrężeni udziałem w turnieju, dołączyli do przygotowań przed sezonem późno i nie byli odpowiednio zaawansowani pod względem kondycji fizycznej, co nie poprawiło sytuacji Barçy podczas tego wyniszczającego boju.

Jeśli ktokolwiek zwątpił, że Luis Enrique i jego ludzie zdobędą się jeszcze w tym meczu na brutalną desperację, okażą poświęcenie i wilczy apetyt na eliksir zdobywania kolejnych trofeów, to wieczór w Tbilisi pokazał coś dokładnie odwrotnego. To też wyraźny wniosek.

Messi zdołał przechodzić jakąś godzinę tego meczu, lecz okazał wystarczająco wiele głodu i determinacji aby wypracować zwycięską bramkę. Dwa momenty, kiedy to zdobyła się na rajd, w którym znów był za szybki dla wszystkich rywali osiągając rzut wolny przy samej linii "szesnastki", po czym wypalił strzałem drugiej szansy, którego Beto nie był w stanie utrzymać w rękach.

Pedro najwyraźniej chce odejść, ale widocznie uwielbia zwyciężać tak bardzo, że zaryzykował uraz (i transfer do Manchesteru) w straceńczym pędzie do bramki po zebranie odbitej piłki i wbicie jej ponad bezradnym bramkarzem na 5-4.

(Swoją drogą, miasto Manchester - czy to niebieska, czy czerwona jego część - dostanie napastnika, który zaczął zwycięski finał Mistrzostw Świata, zdobył zwycięskie gole dwóch Superpucharach Europy, trafił w wygranym finale Ligi Mistrzów i ustrzelił dublet w finale Pucharu Króla.)

Przysięgam, że słyszałem Messiego krzyczącego, że "następny gol wygrywa" gdy piłka wróciła w pole karne i dopadł do niej Pedro aby wbić ją do bramki. Przysięgam, że tak. Koniec końców, to było jak futbol na podwórku. Po meczu, roztańczony Suárez okrążył murawę z innymi zwycięzcami przed tym, jak odszukał w tłumie Jordiego Albę i założył mu na szyję swój własny medal.

Duch jest wielki w tej grupie. Przecież wszyscy piłkarze i sztab trenerski wiedzieli, czym grozi celebracja zwycięstwa: długą nocą i potencjalnie porażką w piątkowym meczu na San Mamés; może nawet zagrożeniem wyniku całej rywalizacji z Athletic Club.

Kontuzje, dyspozycja dnia w takim upale, zmęczenie, mecze reprezentacji (kolejny termin jest za niespełna trzy tygodnie) niosące dalsze obciążenia, bolące kończyny, zaburzone godziny snu - to wszystko ma znaczenie. Mimo to nie szukają usprawiedliwień. Wsysali płyny przy każdej możliwej okazji żeby zrekompensować pot, jakim z odwodnienia przesiąkły koszulki. Wzięli się w garść, ruszyli w pogoń i złapali kurczowo celu jakim było zdobycie trofeum uważanego kiedyś za bez znaczenia.

W przeciwieństwie do Sevilli, Athletic Club wybrał sobie latem naprawdę mocnych rywali. Są zmobilizowani, stabilni formą, wypoczęci i... czekają. Mają zamiar zabiegać barcelonistów aż poodpadają im nogi, a płuca będą wyczerpane i palące.

Szczerze, spodziewam się, że Atlético oczekuje zwycięstwa w piątkowy wieczór. Może tak będzie, może nie. Musimy jednak się zgodzić, że ta Barcelona nie tylko składa się z supergwiazd, dyletanckich multimilionerów, którzy właśnie wygrali trzy trofea wiosną i wchodzą w nowy sezon z luźną postawą "Dobra, mam już wszystko".

Taki przypadek widzieliśmy w 2006 roku, kiedy Barcelona i Sevilla spotkały się w europejskim Superpucharze poprzednim razem. Rdza pojawiła się momentalnie i rozpanoszyła jeszcze szybciej.

Jednak to było 9 lat temu mierzone kalendarzem i miliony lat świetlnych pod względem obecnej intensywności, zaangażowania, samodyscypliny i niezłomności aktualnych mistrzów Europy.

Mecz w piątek może wyglądać jak by wciąż mieli kaca po imprezie we wtorek, ale do poniedziałku, na Camp Nou, to się zmieni. Do czasu rewanżu na Camp Nou spodziewajcie się tej samej pierwotnej żądzy zwycięstwa, zagryzionych zębów i serca mistrza od triumfatorów Pucharu Europy i Pucharu Króla.

To kolejny pewny wniosek.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.

Masche nigdzie się po USA nie włóczył co nie przeszkodziło mu w byciu najgorszym na boisku. Druga sprawa zarówno on jak i Mathieu błędy popełniali również w pierwszej połowie więc teoria o dr. Jeckyll'u i mr. Hydy'ie to bzdura.

Żałosne, mógł sobie odpuścić z tym ciągłym zmęczeniem, Lucho w Stanach naprawdę umiejętnie rotował składem, a akurat to Barca męczy kondycyjnie rywali, a nie odwrotnie. Ten mecz nie wymykał się Barcelonie ze zmęczenia, lecz ze złych zmian Enrique, który uwierzył w Bartrę, który po raz kolejny zawiódł.

Kolejny super tekst :) Ja tam ciągle mam przed oczami te 4-1 i nie mogę uwierzyć jak zawodnicy dałi sobie zrobić z tego 4-4.. Ale wygraliśmy na szczęście choć gdyby nie gol Pedro to nie wiem jak by się to skończyło gdyby doszło do karnych.
konto usunięte

Coś czuję że dzisiejszy mecz będzie ciężki...obstawiam remis 2-2 albo zwycięstwo Barcy jedną bramką przewagi.

Według mnie, Barcelona ma zbyt mało czasu w lecie, żeby pozwalać sobie na tournee na inny kontynent i po tych podróżach być przygotowanym na 100%. W zeszłym roku było zgrupowanie w Anglii, które dało świetne efekty, sparingi grane były tylko w Europie. Z drugiej strony, jeśli Barcelona chce rozwijać marketing musi latać za Ocean lub do Azji, ciężki orzech do zgryzienia mają osoby, które układają plan na presezon, oj ciężki.

Barca te gole ze stanu 1-4 tracila na 4:4 jak w meczu real sociedad z realem tam bylo 2-0 a potem 2-4 kazdy pamieta jak te gole im wbijali .

Zgodzę się z autorem, że piłkarze są wycieńczeni, ale obronę trzeba poprawić. Mówił o tym Enrique, mówią o tym piłkarze i chyba każdy to widzi.

hunter jak zwykle w formie. lekkie pioro i przyjemny, pozytywny tekst z celnymi uwagami, bez niepotrzebnego zgadywania taktyki lucho i pastwienia sie nad zawodnikami. super.
konto usunięte

Autor tekstu zaraz zostanie tutaj zjechany za krytykowanie tournee i jego organizacji, w koncu tutaj nie mozna krytykowac zarzadu swietego Bartka ;)

Dobry tekścior :)

"Za mało, że czarny kot przebiegł przed nim drogę"
Nam czarny kot przyniósł szczęście czyli tryplet.
: -)