Luis Suárez swoją pierwszą bramkę dla Barcelony strzelił dopiero po miesiącu gry. Początki nie były łatwe. Po raz pierwszy pojawił się na boisku dopiero pod koniec października, kiedy Barça przegrała na Bernabéu. Tydzień później porażka na Camp Nou z Celtą Vigo. Wydawało się, że wszystko dzieje się przeciwko niemu. Nie pomógł nawet pierwszy gol strzelony w meczu Ligi Mistrzów z APOEL-em Nikozja.
Urugwajczyk nieprzerwanie szukał okazji do strzelenia gola, jednak ze znikomym skutkiem. Natomiast słowa krytyki skierowane pod jego adresem przybierały na sile. Nie brakowało i tych, którzy porównywali jego transfer z transferem Meho Kodro (niewypał transferowy Barçy z 1995 roku, gdy napastnik ten przychodził na Camp Nou jako najlepszy strzelec Realu Sociedad - red.). Wtedy właśnie, w połowie grudnia, Luis Suárez złożył obietnicę, którą usłyszeli tylko najbliżsi koledzy: „Zakończę sezon z 25 golami”. Deklaracja ta zdziwiła jego kolegów, gdyż w tym czasie miał na swoim koncie tylko dwa, zdobyte w Lidze Mistrzów.
Słowa Suáreza wydawały się dalekie od rzeczywistości - drużyna nie powalała na kolana swoją grą, a tridente (Messi, Neymar Suárez) wciąż brakowało dużo do perfekcji. Jednak nowy rok przyniósł wiele zmian, tak dla Barçy jak i dla Urugwajczyka. Luis Enrique ustawił Suáreza na środku boiska, co spowodowało, że ten, zaczął bardzo dobrze odnajdować się w grze. Było mu łatwiej znaleźć drogę do bramki szczególnie w Lidze Mistrzów. W meczu przeciwko Manchesterowi City Urugwajczyk strzelił dwie bramki. Odzyskał wtedy pewność siebie i stał się ważnym graczem Barçy prowadzonej przez Luisa Enrique. Dalszy ciąg historii już znamy: niezwyciężona Barça sięga por drugą w historii potrójną koronę, a Luis Suárez staje się częścią najlepszego tridente w historii klubu.
Istotnym faktem jest to, że Suárez zdobywał bramki przeciwko drużynom takim jak Real Madryt, Atlético, Manchester Cuty, PSG i Juventus. Przed finałem Ligi Mistrzów miał na koncie 24 gole, a więc tylko jeden dzielił go od spełnienia obietnicy złożonej w grudniu ubiegłego roku. Los chciał, by tak się stało i Suárez w decydującym momencie meczu wpisał się na listę strzelców. 16 goli w La Liga, 7 w Lidze Mistrzów, 2 w Pucharze Króla dają w sumie 25 goli obiecanych przez Urugwajczyka.
„Mówiłem, że będę zadowolony ze strzelania 20 goli, tak więc te 5 jest na zapas, na przyszły rok”. Suárez, w strefie mieszanej Olympiastadion, usatysfakcjonowany spełnionym zdaniem, na moment wrócił wspomnieniami do początku sezonu. „Przyszedłem do Barcelony, aby zdobywać tytuły i miałem szczęście, że dostałem możliwość uczestniczenia w tym. Przechodziliśmy momenty dobre i złe, ale wszystko zakończyło się dla nas wspaniale” - podsumował Urugwajczyk. Ambitny z natury, przyznał, że zawsze chce więcej: „Zawsze staram się dążyć do bycia jeszcze lepszym. Niektórzy mówili, że strzelenie gola Realowi, Manchesterowi City czy PSG mi wystarczy. Jednak ja zawsze chcę się doskonalić”.
Przyszedł do Barcelony z nałożoną na niego przez FIFA karą za ugryzienie Chielliniego podczas Mundialu w Brazylii. „Wygranie tego finału to też swego rodzaju rewanż, za wszystko co wcześniej było mówione”- wyznał. Kara trwała do końca października. Kiedy zakończył się mecz w Berlinie, nie zapomniał podziękować tym, którzy byli przy nim w tym trudnym dla niego okresie: „Wszyscy wiedzą, że moja żona i dzieci wspierali mnie we wszystkim. Tylko oni wiedzą, ile tak naprawdę musiałem przejść, aby dotrzeć aż tutaj. Odkąd przyszedłem również koledzy z drużyny potraktowali mnie jak jednego ze swoich. Będę im za to wdzięczny przez całe życie”.
Urugwajczyka czeka teraz odpoczynek i odzyskiwanie sił po ostatnich wielkich wydarzeniach. „W ciągu ostatnich tygodni ciążył na mnie wielki stres i jestem teraz bardzo zmęczony. Podkręciłem też kolano, jednak radość z finału Ligi Mistrzów była tak wielka, że nawet nie wspomniałem o tym lekarzowi” - zakończył Suárez.
Komentarze (113)