Czy futbol jeszcze inspiruje?

Rafał Kowalczyk

6 stycznia 2024, 08:45

71 komentarzy

Fot. Getty Images

Daleko mi do wyglądu znanych z memów nosaczy, ale charakterystyczna dla nich puenta „kiedyś to było” dudni mi w głowie kolejny raz, kiedy myślę o zmianach następujących w piłce nożnej. Kilkakrotnie machnąłem na to ręką, ale kiedy zadźwięczało ponownie, to chciałbym wewnętrzne rozterki zderzyć z opinią futbolowego społeczeństwa. Wartością artykułu są dyskusje o jego treści, więc chętnie poznam Wasze zdanie.

Piłka nożna traci osobowości

Głównym motorem napędowym tych przemyśleń były doniesienia o możliwym zastrzeżeniu numeru dziesięć w reprezentacji Argentyny, jako hołdu w stronę Leo Messiego. W podobnym okresie, za 53 bramki w lidze arabskiej, poklask, a także szydercze śmiechy, zgarnął Cristiano Ronaldo. Na boczny tor odstawmy rozważania o wspomnianych kwestiach, bo kluczowe dla mnie jest to, że ostatni raz dociera do nas słabnące echo dokonań legend tego sportu.

A futbol nie znosi próżni. Kibice potrzebują kolejnych osobowości wypełniających pustkę po największych. Płynnie możemy zagospodarować tę lukę Erlingiem Haalandem czy Kylianem Mbappe. Jude Bellingham jednoosobowo stara się wskrzesić widowiskowość ligi hiszpańskiej uzależniając od swojej dyspozycji Real Madryt. Nieco wbrew sobie, ale podepnę jeszcze pod tę wyliczankę Harry’ego Kane’a, dumnie kroczącego po rekordy Bundesligi. Zaryzykuję, że na tej czwórce możemy skończyć.

Problemem światowego futbolu, z naturalnych względów z epicentrum na kontynencie europejskim, staje się brak indywidualności. Oczywiście, najważniejszy jest sukces zespołu, a nie jednostki. Nie zamierzam się z tym kłócić sztucznie zmieniając hierarchię wartości w sporcie drużynowym. Niemniej, poza trofeami, kibice uwielbiają nietuzinkowość. Cieszymy się z celebracji tytułów mistrzowskich, ale na przestrzeni kolejnych tygodni doceniamy show serwowane przez najwybitniejszych. A w mojej opinii, dysproporcja między ukierunkowaniem na sukces a chęcią tworzenia widowiska odbiera atrakcyjność piłce w niemniejszym stopniu niż chociażby nagłaśniany (nie)efektywny czas gry czy niewytłumaczalne błędy sędziowskie.

Wspomniane „kiedyś to było” podsumowuje przypominanie sobie moich początków okresu zainteresowania piłką i jednoczesne spojrzenie wstecz z tęsknotą na coś, czego nie dostrzegam współcześnie. Większość topowych klubów miała w swoim składzie kogoś, nazwijmy to nieco roboczo, charakterystycznego. Kogoś, kto rozpalał wyobraźnię dzieciaków chcących biegać w jego koszulce. Kogoś, kto swoją grą sprawiał, że futbol był kolorowy, porywający, wiążący kibica ze sobą, a pośrednio często klubem. Sam Real Madryt miał więcej takich osobowości niż obecnie wskażemy w całej Hiszpanii. Ronaldo, Beckham, Zidane, Roberto Carlos. Rosnąca w siłę Barcelona z Ronaldinho na czele. Ktoś powie, że jest to efekt słabnącej ligi hiszpańskiej kosztem angielskiej, ale z mojej perspektywy takie nazwiska jak Rooney, van Nistelrooy, Henry, Lampard, Drogba, Gerrard bardziej wyróżniały się z masy zawodników niż dzisiejsze gwiazdy. Włochy? W moment przed oczami stają takie legendy Maldini, Szewczenko, Inzaghi, Kaká, Adriano, del Piero. Przykłady można mnożyć. Być może w drugim szeregu, ale ciągle dumnie prężyli pierś Juninho w lidze francuskiej czy Ricardo Quarsema w portugalskiej.

Im wyższa jakość, tym mniejsza inspiracja?

Nie zależy mi na obronieniu tezy, że wymienieni piłkarze byli lepsi od obecnych. Cholernie karkołomną próbą okazałoby się na przykład udowadnianie większej wartości popisowych „trivel” Quaresmy za czasów pobytu w Porto nad mniej efektowne, ale liczne, bardziej regularne asysty w wyniku prostych zagrań zawodników pokroju Bruno Fernandesa czy Phila Fodena.

Natomiast z dużą dozą pewności stwierdzam, że piłka nożna, z kibicami na czele, kreowała popyt na skrajnie innych piłkarzy, którzy odwdzięczali się podażą bardziej wyrazistej gry. Taką, przez którą potem zatrzymywało się piłkę na linii bramkowej i uderzało głową, szykowało do wolnego w rozkroku przyjmując pozę rewolwerowca czy biorąc absurdalnie długi rozbieg przed kopnięciem lewą nogą. Być może sportowcy są bardziej wydolni, śrubują kolejne rekordy, wykręcają rekordy niewyobrażalne dla poprzedników. Haaland w Lidze Mistrzów zdobył już 40 goli. Ronaldo zgromadził ich 14, a włączając mecze kwalifikacyjne oraz inne europejskie rozgrywki, jak Puchar UEFA, Puchar Zdobywców Pucharów – 36. A który z nich pierwszoplanowo występuje w świadomości jako wzór snajpera?

Mimo gigantycznej wręcz różnicy w osiąganych wynikach, jakości wyrażanej liczbami czy modnymi wskaźnikami, piłkarze zatracili jeden, istotny pierwiastek. Jako elementy taktyki, anonimowe puzzle tworzące skuteczną układankę, indywidualnie nie stanowią źródła inspiracji.

Drążenie wyimaginowanego problemu?

Jeśli praca w korporacji nauczyła mnie czegoś poza subtelnym lawirowaniem między „asapami” a „fakapami”, to tego, że rozmawiając o problemie, należy przedstawić rozwiązanie, a nie jego istnienie. Natomiast zanim porwie mnie tekst piosenki Maryli Rodowicz, w myśl którego „to już było i nie wróci więcej”, zadam dodatkowe pytanie.  

Czy ten problem w ogóle istnieje?

Jestem w takim punkcie, kiedy architekci mojej pasji do sportu przeszli na emeryturę niedawno, a ostatni aktywni zawodowo bazgrolą coś leniwie na marginesie odwlekając zejście ze sceny. I wiem, że nie jestem w tym sam. Wielu z nas stoi przed obliczem pierwszej tak dużej zmiany pokoleniowej w piłce, która definitywnie zamyka pewien rozdział. W pewien sposób przestajemy mieszać postaci z początków kibicowania, często wręcz bohaterów z dzieciństwa, z powiewem świeżości. Bo właśnie ten staje się jedynym fundamentem piłki – futbolowym „tu i teraz”.

I to zjawisko jest dla mnie wielowymiarowo fascynujące. Bo podobnym sobie mogę zadać pytanie „jak Wy te zmiany odczuwacie?”. Kibicom z większym stażem dorzucić kolejne – „jak postrzegaliście je kiedyś, a jak teraz?”. A finalnie zaangażować do dyskusji oraz prosząc o opinię tych, którzy z futbolem są krócej i pasję w sobie odnaleźli dzięki popisom nie Ronaldo, ale właśnie Haalanda, Neymara. A może Pedriego czy Gaviego.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.

To tez wina 18725529 meczów, które są nam serwowane wręcz codziennie.
Kiedyś jak Ronaldinho zrobił coś w meczu, to człowiek miał czas aby usiąść i się tym zachwycić, a teraz 5s i zapomina, bo już są kolejne mecze.

@KobeFR i to jest sedno tej sprawy ! Ja pamiętam jeszcze czasy telegazety a na ligę mistrzów czekało się z utęsknieniem. A teraz codziennie mecze, nie których hitów to już się nawet nie chce oglądać a co dopiero analizować .
« Powrót do wszystkich komentarzy