Barcelona jest miastem pełnym kontrastów. Imponujący ład urbanistyczny i zachwycające architektoniczne perełki Gaudiego coraz trudniej jest docenić, przemierzając przepełnione turystami ulice i nieustannie sprawdzając, czy portfel i telefon pozostają na swoim miejscu. FC Barcelona wpisuje się w taki obraz miasta znakomicie, prezentując zadziwiający chaos organizacyjny prowadzący do kolejnych rozczarowań przeplatanych wyjątkowymi sukcesami oraz kusząc ideą pięknej gry górującą nad potrzebą zwyciężania. Nic więc dziwnego, że na Espai Barça wciąż czekamy, a droga od projektu Normana Fostera na 50-lecie Camp Nou do rozpoczęcia prac budowlanych jest nie tylko długa, ale też niepokojąco kręta.
W 2007 roku potrzeba gruntownej przebudowy Camp Nou była już najzupełniej jasna. Dlatego rok później, by 50-lecie inauguracji tego wyjątkowego obiektu uczcić szczególnie, przedstawiono projekt Normana Fostera. Słynny architekt nawiązał do twórczości Antoniego Gaudiego, nie tylko unikając ostrych krawędzi, ale wręcz poszukując krzywizn charakterystycznych dla dzieł natury. Nie zabrakło także kolorowej mozaiki na elewacji, a efekt – co zrozumiałe – budził kontrowersje. Można było jednak uznać, że odbudowująca swoją pozycję sportową Barcelona szybko doczeka się odpowiedniego obiektu. Niestety potężny kryzys wywołany beztroską na rynku kredytów hipotecznych wstrząsnął cenami w przemyśle budowlanym i sprawił, że w Barcelonie odłożono projekt nowego Camp Nou na półkę, gdzie gromadził kurz przez 15 lat. Co prawda wspaniałych wizualizacji stadionu nie brakowało w żadnym z kolejnych sprawozdań rocznych udostępnianych przez Klub, ale rosnące koszty realizacji zniechęcały zarządy FC Barcelony do podjęcia jakichkolwiek działań. Czas i pieniądze uciekały, a sytuację ze złej w dramatyczną zmieniła pandemia.
Miejsce nieograniczonych możliwości
Futbol bardzo energicznie wyszedł z trudnej sytuacji zamkniętych stadionów i przerywanych rozgrywek i w sezonie 2022/23 wielkie europejskie kluby znów zaczęły funkcjonować sprawnie, jak na maszynki do zarabiania pieniędzy przystało. Oczywiście w przypadku Barcelony ciągnęły się i wciąż będą się ciągnąć konsekwencje olbrzymich strat oraz odroczeń wynagrodzeń. Nie na tym chciałbym się jednak skupić. Rok 2022 był bardzo ważny dla Barcelony jako miasta. Przychody z turystyki wróciły na oczekiwany poziom, a nawet go przekroczyły. Wg raportu WTTC (The World Travel & Tourism Council – Światowa Rada Podróży i Turystyki) stolica Katalonii znalazła się na wysokim siódmym miejscu pod względem wydatków zagranicznych turystów w 2022 roku. Pośród miast europejskich ustąpiła jedynie Amsterdamowi, Londynowi i Stambułowi, wyprzedzając nawet Paryż.
Pozycja w rankingu |
Miasto |
Wydatki zagranicznych turystów [dolary amerykańskie] |
1 |
Dubaj |
29.42 mld |
2 |
Doha |
16.79 mld |
3 |
Londyn |
16.07 mld |
4 |
Macau |
15.58 mld |
5 |
Amsterdam |
13.59 mld |
6 |
Stambuł |
13.13 mld |
7 |
Barcelona |
12.73 mld |
8 |
Nowy Jork |
12.45 mld |
9 |
Singapur |
10.97 mld |
10 |
Paryż |
9.76 mld |
Dlaczego jest to takie ważne? Odpowiedź jest bardzo prosta. O ile w Londynie czy Amsterdamie jednym z istotniejszych punktów na turystycznej mapie nie są stadiony Chelsea, Arsenalu czy Ajaxu, o tyle w Barcelonie Camp Nou zawsze przyciągało odwiedzających, którzy regularnie zbaczali ze ścieżki śladami Antoniego Gaudiego, by obejrzeć mecz FC Barcelony lub przynajmniej odwiedzić muzeum. Świadomi są tego wszyscy – od przewodników turystycznych po taksówkarzy proponujących przesadnie długie trasy przejazdów, by przewieźć pasażerów nieopodal Camp Nou. Możliwości kierowania ruchu turystycznego na Les Corts są praktycznie nieograniczone, a umiejętne ich wykorzystanie to jedna z większych szans na istotne zwiększenie przychodów Klubu. Właśnie dlatego projekt Espai Barça jest tak istotny, ale nie inaczej było w latach 50., kiedy powstawało dobrze nam znane Camp Nou.
Kawał historii, który przetrwał za długo i zaczął straszyć
Historia powstania stadionu Barcelony jest tyleż ciekawa, co pouczająca. Impulsem i jednocześnie istotnym argumentem za budową Camp Nou miał być imponujący jak na tamte czasy obiekt największego rywala – zainaugurowany w 1947 roku i istotnie przebudowany w latach 50. Estadio Real Madrid Club de Fútbol. Skoro w Madrycie mogli rozgrywać mecze przy ponad 120 tysiącach widzów, to odpowiedź Barcelony musiała być głośna. Taka też była pod każdym względem – od samego obiektu i jego rozmiarów, przez rosnące koszty jego budowy, a na trudnościach ze sfinansowaniem projektu kończąc. Jak zauważa Sergi Escudero z dziennika Ara, punktów zbieżnych z projektem Espai Barça jest wiele. Pozostaje mieć nadzieje, że konsekwencje nie będą podobne. Ówczesny zarząd Miró-Sansa musiał ratować się emisją obligacji, ale i to nie wystarczyło. W efekcie prawdziwe problemy zaczęły się w latach 60., kiedy niespełna dekadę po inauguracji Camp Nou Klub musiał ratować się sprzedażami aktywów, co i tak nie uratowało projektu sportowego. Dość powiedzieć, że Barcelona przez 14 lat nie sięgała po mistrzostwo Hiszpanii, a sytuacja finansowa była bardzo delikatna. Nie, nie oznacza to, że budowa tak dużego i drogiego stadionu była wtedy błędem. Przeciwnie – była absolutną koniecznością. Podobnie jest teraz, kiedy gruntowna przebudowa już i tak została opóźniona przynajmniej o dekadę.
Camp Nou to obiekt przestarzały, na którym każdy z widzów może zaobserwować skalę zaniedbań. Kiedy odwieczny rywal z otwartego, przystosowanego dla ponad 120 tysięcy widzów stadionu, z miejscami głównie stojącymi w ramach kilku istotnych modernizacji stworzył obiekt nowoczesny i nadążający za europejskimi standardami, w stolicy Katalonii przyglądano się temu niemal bezczynnie. W efekcie w XXI wieku Barcelona jest jedynym klubem w rankingach tych najbogatszych, który nie posiada zadaszonego obiektu. Przez lata naprawiano tylko usterki i z trudem dostosowywano się do minimum stawianego przez UEFA. Dziś problemów jest wiele: od szczurów i odpadających elementów wykończenia konstrukcji stadionu zaczynając, a na skromnej ofercie dla kibiców kończąc. Doskonałym przykładem jest liczba tzw. miejsc VIP, na których europejskie kluby potrafią zarabiać więcej, niż na właścicielach karnetów sezonowych. Na Camp Nou dostępnych jest zaledwie 2800 takich miejsc, co stanowi ledwie 3% ogółu, podczas gdy średnio na innych dużych obiektach jest to aż 16%. Znów przygnębiać może porównanie z Realem Madryt, który na ofercie VIP zarabiał już przed przebudową ok. 48 mln euro rocznie, a teraz liczbę miejsc premium potroił. Barcelona na takich usługach w sezonie przed pandemią zarobiła 22 mln. Przepaść. A planowane zwiększenie przychodów z tego tytułu do blisko 80 mln euro nie zredukuje jej wystarczająco. Czy zatem Barcelona skazana jest na finansową porażkę? Niekoniecznie.
Lider ze stadionem bez dachu i karnetami za bezcen
Podczas gdy Camp Nou na tle nowoczesnych obiektów goszczących Ligę Mistrzów wyglądało coraz bardziej blado, to FC Barcelona przez ostatnie lata najbardziej rozwinęła swoje przychody z dnia meczowego. Ogromne znaczenie miało tutaj wykorzystanie turystyki oraz całego kompleksu, ale wciąż fakt ten może przynajmniej zastanawiać. Jak mogło do tego dojść, skoro Klub przez lata utrzymywał system, w którym tanie, bo dostępne nawet za niewiele ponad 200 euro karnety, sprzedawane były w liczbie wyraźnie przekraczającej 80 tysięcy, podczas gdy średnia liczba kibiców tę liczbę przekroczyła dopiero w trwającym sezonie. Tak tanie karnety obejmują wszystkie rozgrywki, a chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że kwoty wielokrotnie przekraczające 200-300 euro trzeba zapłacić za tylko jeden bilet na El Clásico. Czy da się to zmienić? Na pewno – ceny karnetów muszą wzrosnąć wraz z poprawą warunków na stadionie. Nie oczekujmy jednak, że nagle będą to stawki zbliżone do tych, które płacą np. kibice Arsenalu Londyn, którzy w przyszłym sezonie za karnet obejmujący Ligę Mistrzów zapłacą średnio ponad 1500 euro.
Wadliwy system zwalniania wykupionych przez socios miejsc także przyczynił się do takiego stanu rzeczy. Co mecz klub dysponował bowiem pewną pulą biletów dopiero przed samym meczem, a i tak zarabiał na nich relatywnie mało. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji zdecydowano się na zwiększenie pojemności stadionu do 105 tysięcy miejsc. Gra toczy się o miliony euro, które pozwoliłyby utrzymać Barcelonę w absolutnej czołówce klubów pod względem przychodów z dnia meczowego, a może nawet uczynić z niej bezdyskusyjnego lidera. Nie byłaby to zresztą nowość, co udowadniają dane publikowane co roku przez Deloitte.
Samo rozwiązanie części z problemów – zwiększenie liczby miejsc premium, zadaszenie stadionu i podniesienie zarazem cen karnetów, zwłaszcza na najbardziej atrakcyjne miejsca i poprawa systemu zwalniania miejsc przez socios - zdecydowanie poprawiłoby przychody Klubu. Biorąc to pod uwagę, Espai Barça już zdecydowanie zbyt długo czeka w zamrażarce.
Udany projekt pełen zgniłych kompromisów
Żeby lepiej zrozumieć projekt Espai Barça trzeba choć trochę poznać miejsce, w którym będzie realizowany. Oczywiście efektowne bryły nowoczesnych stadionów kontrastują z bardzo zachowawczą, otwartą bryłą nowego Camp Nou. O efektowności tego projektu będą jednak decydować detale oraz to, jaką cała infrastruktura stworzy całość. Celem jest bowiem budowa małego miasteczka dla kibica, w którym mógłby on spędzić cały dzień, podziwiając przy okazji z wyższych poziomów Spotify Camp Nou rysujące się na horyzoncie wzgórza. W tym kontekście stawianie zamkniętego stadionu, a zarazem odcięcie kibiców od otaczającego go krajobrazu byłoby krokiem co najmniej niezrozumiałym. Jeżeli uda się bez kolejnych kompromisów zrealizować projekt nadzorowany przez japońską pracownię Nikken Sekkei, to nikt nie powinien być zawiedziony. Istotna jest bowiem perspektywa kibica użytkującego obiekt, a nie to, jak się on będzie prezentował na kartce pocztowej.
Skoro jednak poruszyliśmy kwestię kompromisów, to tych już na tym etapie było sporo. Zwiększenie liczby miejsc VIP do ok. 7500 i tak naruszy odrobinę porządek miejsc wykupionych przez socios w ramach karnetów sezonowych. Nadal rozmawiamy jednak o 7% ogółu dostępnych miejsc, co jest zdecydowanie poniżej standardu, który wynosi około 15-16%. Klub zarobi mniej, ale będzie miał argument, gdy rozpoczną się rozmowy na temat podniesienia cen samych karnetów. A skoro do tej pory argumentem za wyższą ceną było… zadaszenie, to dlaczego na nowoczesnym obiekcie w pełni chroniącym przed trudnymi warunkami atmosferycznymi miałoby być tanio? Kolejne kompromisy wynikają z utrzymania konstrukcji stadionu oraz realizacji w dość napiętym harmonogramie z przerwą w użytkowaniu na niewiele ponad rok. Nie było więc mowy o innowacjach na poziomie chowanej murawy. Może i dobrze, bo ryzyko wadliwego wykonania w przypadku prototypowych rozwiązań jest duże, a przy ograniczonych funduszach wręcz ogromne. Sama konstrukcja trybun także nie poprawi znacząco widoczności w przypadku tych najtańszych miejsc.
O samym wyborze firmy Limak Construction na firmę realizującą przebudowę Spotify Camp Nou trudno pisać inaczej niż o zgniłym kompromisie. Firma jak do tej pory była odpowiedzialna za wykonanie zaledwie jednego stadionu, a konkretnie Mersin w Turcji na zaledwie 25 tysięcy widzów. Nie należy jednak od razu skazywać przedsięwzięcia na porażkę, ponieważ zafunkcjonował tu dobrze znany mechanizm. Kiedy chcesz wejść w nowy dla Twojej firmy typ inwestycji, musisz zaryzykować, oferując najlepsze warunki i wesprzeć się fachowcami. Takim wsparciem dla Limak Construction mają być Robert Bird Consultancy (udział przy Emirates Stadium, Wembley, Stadionie Olimpijskim w Londynie, czy State Farm Stadium, na którym swoje mecze rozgrywa ekipa NFL Arizona Cardinals) oraz Gaysha Limited (lotniska w Madrycie i Barcelonie czy reaktor termonuklearny we Francji). Tureckie konsorcjum przez lata notowało miliardowe przychody i zatrudniało ok. 70 tysięcy pracowników, będąc przy tym potężnym producentem cementu. Przebudowa stadionu przy odpowiednim wsparciu nie powinna być żadnym wyzwaniem, jak zresztą odważnie twierdzi prezes firmy, choć oczywiście ryzyko niedotrzymania terminów, nieprzewidzianych wydatków czy błędów pozostaje.
Kontrowersje wokół finansowania budzą lęk socios
O finansowaniu projektu można by napisać osobny artykuł, choć w żadnym razie nie byłaby to wyczerpująca analiza finansowa. Liczba niedomówień, zmian i niuansów, które pojawiają się z tygodnia na tydzień, jest tak duża, że będąc rzetelnym – możemy skupić się jedynie na ogólnych informacjach i na ich podstawie spróbować ocenić plany Klubu. Prawda jest bowiem taka, że nieprzychylne media mają wszystko, by poprzez szeroko zakrojoną nadinterpretację faktów skazać Barcelonę na bankructwo, z kolei te zaprzyjaźnione z zarządem Laporty mogą pisać o ogromnym sukcesie wypracowania modelu finansowania przebudowy Spotify Camp Nou pomimo trudnego rynku naznaczonego wojną na Ukrainie. Spróbujmy być obiektywni i zacznijmy od końca – czyli samych warunków i sposobu finansowania inwestycji. Warto na wstępie nakreślić kontekst. Kiedy Real Madryt w 2019 roku jeszcze przed pandemią i przy zerowych stopach procentowych dopiął finansowanie budowy Santiago Bernabéu z kapitałem 575 mln i odsetkami na poziomie 2.5%, dającymi łączną sumę do spłaty w latach 2023-2049 wysokości 796.5 mln, mówiono o sporym sukcesie. Zabezpieczenie dodatkowych 225 mln euro (spłata przez 27 lat od 2024 roku) przy oprocentowaniu stałym w wysokości 1.53% tylko potwierdziło, że w Madrycie znają się na rzeczy. Jak na tym tle wygląda Barcelona?
Wbrew pozorom solidnie. Przy stopach oprocentowania depozytów na poziomie 3.25% uzyskanie finansowania z oprocentowaniem stałym na poziomie trochę ponad 5.5%, przy wszystkich problemach Klubu i możliwym wykluczeniu z rozgrywek europejskich, należy po prostu docenić. Barcelona zamierza dodatkowo obniżyć całkowite koszty poprzez szybką spłatę w ciągu pierwszych 9-10 lat aż 1060 mln euro (583 mln w ciągu 5 lat i 477 mln przez kolejne 4-5 lata). Na sumę 1450 mln euro składają się wg danych przekazanych przez Klub 1071 mln euro kosztów związanych z realizacją Spotify Camp Nou, 179 mln kosztów finansowych oraz 200 mln na nieprzewidziane wydatki. Klub dodatkowo może wyemitować obligacje na kwotę 50 mln. Agencja ratingowa KBRA rozłożyła na czynniki pierwsze półtora miliarda w trochę inny sposób, bo 850 mln miałoby pójść na Spotify Camp Nou, 150 mln na nieprzewidziane wydatki, 145 mln na spłatę pożyczki pozyskanej od Goldman Sachs, a 131.6 mln to odsetki do spłaty w trakcie budowy. Do tego dochodzi jeszcze 97.2 mln na inne nieprzewidziane wydatki, 36 mln na budowę kampusu, 32.2 mln to koszt emisji obligacji, natomiast 23 mln ma zarobić Limak Construction. Dokładniejsza analiza obu podziałów pozwala wysnuć wniosek, że występuje zgodność danych. Koszt Spotify już poniesiony (pożyczka od Goldman Sachs) i przewidywany to w sumie ok. 1050-1070 mln, koszty finansowe, w tym związane z emisją obligacji, to ok. 160-180 mln, z kolei na nieprzewidziane wydatki zabezpieczono ok. 250 mln. Razem półtora miliarda, więc skąd się wzięły kontrowersje, których nie uciszyła nawet konferencja zarządu w sprawie finansowania Espai Barca?
Wróćmy do roku 2021 roku, a konkretnie do grudnia. Wtedy to określono, że wydatek półtora miliarda euro, na który zgodzą się socios, zostanie przeznaczony na przebudowę Camp Nou (900 mln), budowę nowego Palau, małego Palau i lodowiska (420 mln) oraz kampusu i otoczenia (100 mln), a dodatkowe 80 mln pochłoną koszty administracyjne i przebudowa Estadi Johan Cruyff. Tymczasem w podanych rozliczeniach nie ma mowy o Palau, które miało przecież pochłonąć 28% kosztów całego Espai Barca. Co na to zarząd? Nic nie tłumaczy, ale zapewnia – Palau zostało uwzględnione w przewidywanych kosztach. Jak to rozumieć? Można by silić się na taką interpretację, że sumy przypisane jako koszty nieprzewidziane i finansowe nie wliczają się w sumę 1.5 mld euro, na którą zgodę wyrazili socios, ale jakoś trudno mi przywiązać się do tej hipotezy. Tym bardziej, że w działaniach Klubu zdecydowanie brakuje transparentności (już po zakończeniu artykułu w wywiadzie Eduard Romeu niejako potwierdził słuszność tej hipotezy - przyp. red. BG).
Espai Barça to gwarancja sukcesu, musi tylko powstać
Przymknijmy jednak oko i zostawmy temat Palau – w końcu jest to akurat obiekt, którego pojemność do obecnych zastosowań jest w zupełności wystarczająca, a i stan hali jest całkiem w porządku. W gąszczu przedstawionych liczb łatwo bowiem przeoczyć to, co najważniejsze w krótkim terminie. Barcelona zamierza spłacić 1060 mln euro w ciągu zaledwie 9-10 lat. W związku z tym, aby finansowanie Espai Barça nie wpłynęło na funkcjonowanie Klubu, potrzebnych jest przynajmniej 100 mln euro dodatkowych przychodów. Nic prostszego. Na początku 2022 roku zarząd przewidywał, że będzie to co najmniej ok. 200 mln euro rocznie, z czego 24% będzie pochodziło ze sponsoringu i naming rights, 24% z usług premium (miejsca VIP itp.), 22% z biletów i cateringu, 15% ze spotkań i wydarzeń, a kolejne 15% z muzeum i zwiedzania stadionu. Niewiele ponad rok później było to już 247 mln euro przy dokładnie takim samym podziale. Czy to możliwe? Tak, zwłaszcza że tak naprawdę mowa jest o ok. 170-180 mln euro dodatkowych przychodów, bowiem oczekuje się ok. 350 mln euro przychodów z działalności Espai Barca, a obecnie zupełnie realne jest osiągnięcie z tego tytułu ok. 170 mln rocznie.
Wzrost cen karnetów zbliżony do inflacji i zwiększenie ich puli o 2400 miejsc to jedno. Do tego dojść ma przynajmniej dodatkowe 15 mln od Spotify za prawa do nazwy stadionu (razem 20 mln rocznie) oraz nowi sponsorzy, na co naciskać mają przede wszystkim inwestorzy. Celem ma być zwiększenie w krótkim czasie przychodów ze sponsoringu do przynajmniej 60 mln euro rocznie. Ponadto minimum 60 mln euro rocznie więcej Klub powinien zarabiać dzięki zwiększeniu liczby miejsc VIP, co także nie powinno budzić wątpliwości co do wykonalności. W odwodzie pozostaje oczywiście rozwiązanie, które zastosował Real Madryt, sprzedając prawa do 30% dodatkowych dochodów generowanych przez Santiago Bernabéu na 20 lat za sumę 360 mln euro. To, co w przypadku Królewskich pozwoliło uchronić Klub przed potężnymi stratami, mogłoby rozwiązać potencjalne problemy ze spłatą zadłużenia FC Barcelony. Mówimy jednak o przychodach, które są już zabezpieczeniem finansowania, dlatego Klub znów musiałby bardzo się wysilić, aby było to możliwe do zrealizowania w tym dość pesymistycznym scenariuszu. Biorąc to wszystko pod uwagę, jako osoba stojąca raczej w opozycji do Joana Laporty, jestem skłonny uwierzyć, że Klub może sobie poradzić z tak potężną inwestycją. Espai Barça musi tylko powstać bez znacznego wzrostu kosztów względem tych przewidywanych.
Na błędach trzeba się uczyć, a nie je powtarzać
Historia lubi się powtarzać i w przypadku FC Barcelony budującej nowy stadion przy obecnym zadłużeniu mogłoby to oznaczać prostą drogę do upadku, jakim dla socios byłoby przekształcenie w spółkę akcyjną. Jest jednak przynajmniej kilka powodów, dla których warto patrzeć w przyszłość z odrobiną optymizmu. Przy pewnej kontroli ze strony inwestorów oraz rozsądniejszym budowaniu projektu sportowego, Klub jest w stanie spokojnie udźwignąć koszty związane z realizacją Espai Barca. Real Madryt nie miałby nowego stadionu i zdrowych finansów, gdyby przez ostatnie sześć sezonów nie zanotował dodatniego bilansu transferowego. Budowa klubowego miasteczka, które przez kolejne 50 lat z pewnymi modernizacjami ma być wizytówką FC Barcelony, musi się wiązać z pewnym wysiłkiem. Espai Barça to projekt, który nie zadziwia nowoczesnymi technologiami i nie wytycza nowych trendów w architekturze. Jest zachowawczy, prosty i elastyczny. Odpowiednio zarządzany i rozwijany pozostanie perłą przepełnionego zielenią klubowego miasteczka, które będzie ważnym punktem na mapie każdego odwiedzającego Barcelonę turysty.
Nie można mieć jednak złudzeń. Zarząd Josepa Bartomeu zmarnował już najlepszy moment na to, by taką inwestycję przeprowadzić. Obecnie realny scenariusz powinien uwzględniać, że przez najbliższą dekadę Blaugrana nie będzie mogła rywalizować na rynku transferowym z Realem Madryt czy czołówką Premier League, ale nie musi to oznaczać, że podobnie jak w latach 60. rozpoczniemy okres sportowej zapaści. Nie jestem tylko przekonany, czy z Laportą otaczającym się zaufanymi ludźmi z wątpliwym doświadczeniem łatwo będzie odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Jedno jest pewne – kontrowersyjny sternik Dumy Katalonii zabrał się za projekt, który da mu ważne miejsce w historii Klubu, albo ustawi w jednym szeregu z Josepem Bartomeu.
Komentarze (29)
Może więc @blazeq któregoś dnia podjąłbyś się spekulacji, co dla klubu byłoby lepszym wyjściem? A może jakies inne pomysły? Ja poczytam bardzo chętnie.
Oczywiście dzięki za ten materiał.
Jeśli nasz projekt da nam dodatkowo 150-200mln to Real będzie miał hajs na transfery jak PSG czy City. Do tego jeszcze śmieszny kredyt na 2% ROCZNIE przy naszym ponad 5% ROCZNIE. Przecież w skali całego okresu finansowania to są setki milionów €