Od UNICEFu po sekstet, czyli o drugiej kadencji Laporty

Michał Gajdek

18 marca 2023, 20:30

11 komentarzy

Fot. Getty Images

Naszą opowieść o Joanie Laporcie przerwaliśmy w lecie 2006 roku (możecie ją sobie przypomnieć tutaj). Opromieniony dubletem Jan nie miał żadnych problemów z wygraniem kolejnych wyborów (ba, nie zgłosił się żaden kontrkandydat) i stało się jasne, że bez przeszkód pozostanie u sterów FC Barcelony jeszcze przez cztery lata, czyli do końca sezonu 2009/2010 – a przynajmniej tak się wydawało.

UNICEF, Tamudazo i czarna owca  

Jedna z pierwszych decyzji Laporty w nowej kadencji była przełomowa – na trykotach FC Barcelony pojawił się emblemat inny niż klubowy herb oraz logo sponsora technicznego. Blaugrana jednak nie zdecydowała się na żadną intrantną ofertę, lecz… dopłaciła, by na piersi nosić logo UNICEF. Zachowanie godne idei més que un club (więcej o historii tego hasła możecie przeczytać tutaj).

Sportowo wydawało się, że będzie już tylko lepiej – Ronaldinho podnosił Złotą Piłkę, a coraz mocniej na światowej scenie rozpychał się pewien niewysoki, długowłosy wówczas Argentyńczyk. FC Barcelona do sezonu 2006/07 przystępowała jako aktualny mistrz Hiszpanii i zwycięzca Ligi Mistrzów, wzmocniona jeszcze posiłkami ze zdegradowanego Juventusu, tj. Lilianem Thuramem oraz Gianlucą Zambrottą. Po słynnym Tamudazo wyścig o La Ligę został jednak o włos przegrany z Realem Madryt, a w 1/8 Ligi Mistrzów lepszy okazał się Liverpool.

To jednak w sezonie 2007/08, przed którym do drużyny dołączył Thierry Henry, a media prześcigały się artykułami o Fantastycznej Czwórce (Ronaldinho, Messi, Eto’o oraz Henry) wydarzył się prawdziwy dramat – trzecie miejsce w lidze i osiemnaście punktów straty do Los Blancos. Najgorsze jednak było to, że FC Barcelona była wówczas drużyną pełną zblazowanych gwiazd, które ewidentnie dotknęło już wypalenie. Brazylijczyk Edmilson, mówił, że „praca piłkarzy niekiedy schodzi na drugi plan, a górę biorą spotkania lub zobowiązania reklamowe. Koledzy mówią wtedy, że muszą szybko skończyć trening”. Jego słowa o „czarnej owcy” w szatni Barcelony przeszły do historii. 

Dla samego Laporty był to zaś okres największej wojny z Mundo Deportivo i innymi mediami z grupy Godó. To właśnie z tamtego czasu pochodzi jego bodaj najsłynniejsze zdanie: „Al loro, que no estamos tan mal, hombre! („Cholera, nie jest z nami aż tak źle”). Zostało ono wypowiedziane na dorocznym światowym zjeździe penyi, a warto przywołać tu całą wypowiedź:

Wiele krytyki spływa od hipokrytów, którzy mówią, że są za Barçą, a wcale nie są. I oszukują wielu z was. Nie podoba mi się, że was oszukują, okłamują, w ogóle mi się to nie podoba. Nie dajcie się złapać w pułapkę, bo gdyby nie udawali, że są za Barçą, nikt by ich nie słuchał i nie czytał. Cholera, nie jest z nami aż tak źle!”.

Słowa to zresztą jedno – obejrzycie filmik, żeby zobaczyć emocje, które im towarzyszyły.

Wszystko to doprowadziło do tego, że Laporta, który sam w 1998 roku wszczynał wotum nieufności wobec Nuñeza, dziesięć lat później sam stał się przedmiotem takiej procedury. I nie było mu łatwo: przy rekordowej frekwencji, większość głosujących socios chciało jego odejścia - za taką opcją zagłosowało ok. 24 tysiące osób, tj. 60.6%. Zgodnie ze statutem konieczne było jednak 66.6% głosów przeciw niemu, w związku z czym Jan utrzymał się na stanowisku.

Na tym jednak jego problemy się nie skończyły. Wobec takiego obrotu spraw aż ośmiu z siedemnastu członków jego zarządu (w tym trzech wiceprezydentów) podało się do honorowej dymisji. Wśród nich byli między innymi Ferran Soriano (obecnie związany z Manchesterem City) czy Marc Ingla (teraz w LOSC Lille).

Wuefista u sterów, czyli sextete

Podsumujmy raz jeszcze stan na koniec sezonu 2007/08, żeby dobrze unaocznić to, co się stało potem:

– rozbita drużyna z 18. punktami straty do Realu,

– większość socios przeciwna rządom Laporty,

– kolejny już rozłam w jego zarządzie.

Jak reaguje na to Jan? Nie chce nawet słyszeć o dymisji, zwalnia Rijkaarda, a rewolucję w drużynie zleca Pepowi Guardioli. Czyli wprawdzie legendzie klubu, ale bez żadnego doświadczenia w seniorskiej piłce. Nastroje wśród culés były wówczas jasne – w ankiecie La Vanguardii aż 82% było przekonanych, że Pep, zwany prześmiewczo wuefistą, nie poradzi sobie z ogarnięciem zespołu.

I ci panowie, do których mało kto miał wówczas zaufanie, wspólnie podejęli decyzję o pozbyciu się prawdziwych gwiazd drużyny. Odszedł chociażby Ronaldinho, który jeszcze dwa lata wcześniej wygrywał Złotą Piłkę. A sam Pep rozpoczął sezon od zaledwie jednego zdobytego punktu oraz… porażki z Wisłą w Krakowie.

Jak kończy się ta historia, doskonale jednak wiemy. Sezon 2008/09 okazał się być najlepszym w historii nie tylko klubu, ale i całego europejskiego futbolu. 2009/10 to natomiast obrona tytułu w lidze i odpadnięcie po pełnym emocji dwumeczu w półfinale Ligi Mistrzów z mediolańskim Interem.

Sportowy bilans siedmiu sezonów Joana Laporty (pozwolicie, że w odróżnieniu od sądu nie będę jednak zapisywał na jego konto ośmiu dni z kampanii 2002/03…) przedstawia się zatem następująco:

- dwie Ligi Mistrzów,

- jedno Klubowe Mistrzostwo Świata,

- jeden Superpuchar Europy,

- cztery mistrzostwa Hiszpanii,

- jeden Puchar Hiszpanii,

- trzy Superpuchary Hiszpanii.

Łącznie drużyna pod jego wodzą zdobyła zatem dwanaście trofeów przez siedem sezonów.

Instytucjonalnie zaś ostatnie miesiące Laporty znów przyniosły kontrowersje. Ówczesny dyrektor zarządzający klubu, Joan Oliver, wynajął bowiem firmę detektywistyczną, aby śledziła… członków zarządu. Oliver wprawdzie twierdził później, że działał bez wiedzy, a tym bardziej przyzwolenia Laporty, ale każdy musi wyrobić sobie opinię sam na ile przekonujące są te tłumaczenia.

Końcówka rządów presidente to także dziwne interesy z reżimem w Uzbekistanie, a także… z Brazylią. Tak, tak, to Laporta był prekursorem podejrzanych transferów z Kraju Kawy (więcej o jego kontynuatorach tutaj), sprowadzając w 2009 roku za blisko 10 milionów euro Keirrisona, który nigdy nie zagrał w barwach Blaugrany choćby jednej minuty.

P jak polityka, p jak porażka

Tak czy owak, namaszczony przez Jana na następcę Jaume Ferrer w wyborach w 2010 roku zdobył zaledwie 10.8% głosów. Wygrała zaś z miażdżącą przewagą (61.35%) była prawa ręka Laporty, czyli Sandro Rosell.

Aha, data 22 czerwca 2003 roku, czyli objęcie władzy przez Jana, ciągnęła się za nim też po jego odejściu. Pamiętacie, jak w 2006 roku kataloński sędzia uznał, że pierwszym sezonem, w którym Laporta formalnie pełnił rolę prezydenta Barcelony był 2002/03? Po przejęciu władzy skwapliwie skorzystał z tego Sandro Rosell, który poddał pod głosowanie socios pociągnięcie swojego byłego szefa do odpowiedzialności za rzekomo poniesione podczas jego rządów straty. Sezon 2002/03 zakończył się bowiem ponad 60 milionami euro na minusie – a skoro to Laporta kończył go jako prezydent to można mu ten wynik przypisać, mimo że odpowiadał za niego tylko przez osiem dni, prawda?

Co ciekawe, taką interpretację potwierdził po długotrwałym, zakończonym dopiero w 2017 roku procesie najpierw sąd pierwszej, a potem drugiej instancji. Jednocześnie jednak, z obliczeń sądu wynikało, że siedmioletnie (a formalnie – ośmioletnie) rządy Laporty zakończyły się skumulowanym zyskiem w wysokości 4 milionów euro. Jan wygrał więc proces przeciwko klubowi.

A czym, oprócz bronienia się przed sądem, zajmował się w latach 2010-2020 Laporta? Cóż, poszedł tam, gdzie widziało go wielu, tj. do polityki. Ambicje miał spore, jednak obyło się, delikatnie mówiąc, bez większych sukcesów – założona przez niego proniepodległościowa partia Democràcia Catalana zdobyła zaledwie jeden mandat w Parlamencie Katalonii w 2010 roku, a także jedno stanowisko radnego w barcelońskim ratuszu w 2011. Obie funkcje pełnił zresztą sam były presidente.

W 2015 roku Jan wycofał się z polityki i spróbował jeszcze raz objąć władzę w FC Barcelonie, ale nie da się ukryć, że wtedy za bardzo na tym stanowisku mu nie zależało. Ba, po latach przyznawał, że wówczas zgłosił się w ostatniej chwili, bo otrzymywał takie prośby chociażby ze strony zawodników. Nowym Beckhamem miał być Paul Pogba, a Laporta zdobył 33.03% głosów i musiał uznać wyższość Josepa Marii Bartomeu, który legitymował się świeżo zdobytym trypletem.

Powrót

Gdy stało się jasne, że kadencja Bartomeu zostanie przedwcześnie (a realnie – zbyt późno…) zakończona, wielkim pytaniem było: czy Joan Laporta wystartuje w wyborach raz jeszcze i podejmie wyzwanie przywrócenia FC Barcelony na szczyt?

Ostatecznie tak właśnie się stało. I, nie oszukujmy się, zadziałała głównie magia nazwiska Jana. Do tego kilka emocjonalnych przemówień, parę trafnych szpilek w stronę głównego rywala, Victora Fonta, oraz gigantyczny baner tuż obok Santiago Bernabéu, zagwarantowały Laporcie zwycięstwo z dużą przewagą (54.28% głosów wobec 29.99% zdobytych przez Fonta).

Laporta niemal od razu musiał podjąć szereg trudnych decyzji. Nie dość, że klub znajdował się na skraju bankructwa, to Jan został wrzucony w sam środek zamieszania z Superligą oraz umową z funduszem z CVC w tle. Ostatecznie zdecydował się odrzucić propozycję Javiera Tebasa, co miało bardzo duży koszt, tj. konieczność pożegnania Lego Messiego. Jakkolwiek byśmy tej decyzji nie oceniali, jedno jest pewne – żaden inny presidente nie miałby cojones, żeby ją podjąć. Wobec bezczynności swoich poprzedników, to również Laporta będzie odpowiedzialny za największą inwestycję w historii klubu, czyli przebudowę Camp Nou. Wreszcie, to on zmierzy się z bodaj największym kryzysem wizerunkowym w jego historii, tj. Caso Negreira, które podsumowujemy tutaj. A w międzyczasie mieliśmy jeszcze przecież szalone lato z dźwigniami finansowymi i transfer Roberta Lewandowskiego… sporo tego, jak na dwa lata rządów.

Sportowo zaczęło się zaś słodko-gorzko: zaraz po przyjściu Laporty udało się zdobyć Puchar Króla, jednak La Liga została przegrana. Szorstka relacja z Ronaldem Koemanem potrwała jeszcze parę miesięcy, po których został on zastąpiony Xavim Hernándezem, czyli… głównym argumentem Victora Fonta podczas kampanii wyborczej. Czas pokaże, czy Joan Laporta raz jeszcze wprowadzi FC Barcelonę na hiszpańskie, a później europejskie szczyty.

Pierwszą część tekstu możecie przeczytać tutaj.

REKLAMA

Poleć artykuł

Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany.

Świetnie się czytało.
« Powrót do wszystkich komentarzy