Pomocnik FC Barcelony Nico González udzielił wywiadu dziennikowi Marca przed meczem reprezentacji Hiszpanii U-21 ze Słowacją o awans na młodzieżowe mistrzostwa Europy. 20-latek opowiedział o swoim dzieciństwie i wpływie jego słynnego ojca oraz o tym, co wydarzyło się przez ostatni rok.
Marca: Jak się czujesz po tym, jak nie mogłeś zagrać w spotkaniu z Litwą?
Nico González: Miałem gorączkę i we czwartek oraz w piątek czułem się źle. Teraz jest już coraz lepiej. Na pewno będę gotowy na mecz ze Słowacją.
Jak dorasta syn piłkarza, który był idolem dla całego pokolenia?
Pewne kwestie mogą dla ludzi z zewnątrz wydawać się skomplikowane, jak na przykład kwestia dodatkowej presji, ale dla mnie to było normalne od dziecka. Już tysiąc razy pytano mnie o to, czy za 10, 11, 12 lat będę lepszy czy gorszy niż ojciec. Już się do tego przyzwyczaiłem i dobrze to znoszę. To dla mnie duma. Jestem bardzo dumny z tego, co osiągnął mój ojciec i ile znaczył dla tylu ludzi.
Urodziłeś się w 2002 roku, a twój ojciec zakończył karierę w 2005, więc nie widziałeś go w grze. O czym ci opowiadano?
Powiedziano mi, że gdy chodziłem na boisko treningowe, nie lubiłem dotykać piłki i grać z ojcem. Trochę później zacząłem grać, ale gdy miałem trzy czy cztery lata, nie chciałem piłki.
Czasami zdarza się, że synowie piłkarzy dostają się do elity, mimo że w dzieciństwie rodzice nie nakładali na nich takiej presji, jak ma to miejsce w obecnych czasach…
Mój ojciec był co do mnie wymagający, ale w kwestii włożonego wysiłku i poświęcenia. Przeżył to wszystko, czego doświadczam teraz ja, i wie, jak piękne jest dojście do pierwszej drużyny Barçy czy do reprezentacji Hiszpanii do lat 21. Dlatego właśnie cały ten wysiłek przez tyle lat jest tego warty. Tak samo jak poświęcenie. Ludzie nie są świadomi, jak wiele potrzeba poświęcić, aby dotrzeć na to miejsce. Nie każde dziecko to potrafi. Mój ojciec był bardzo wymagający w kwestiach pracy, wysiłku i dawania z siebie wszystkiego.
Pierwszym twoim poświęceniem było przejście do Barcelony w wieku 11 lat. To decyzja naznaczająca całe życie, a ty podjąłeś ją w tak młodym wieku…
To zmieniło nie tylko moje życie, ale też całej rodziny. Miałem szczęście, że moi rodzice i rodzeństwo przeprowadzili się ze mną do Barcelony. To bardzo pomaga. Kosztowałoby mnie to dużo więcej, gdybym przeszedł do La Masii samemu. Żyje się w niej bardzo dobrze, ale ostatecznie rodzina to rodzina i jest ona bardzo ważna dla rozwoju w tak młodym wieku.
W jakim wieku albo w którym momencie młody zawodnik zdaje sobie sprawę, że może zostać profesjonalnym piłkarzem?
Przed przeprowadzką do Barçy tak naprawdę to nie był nasz cel, ale gdy już jesteś w Barcelonie i widzisz, że doceniają cię w najlepszej szkółce świata, staje się to celem i marzeniem. Każdego dnia się poświęcasz i dajesz z siebie wszystko, aby osiągnąć cel. Zdałem sobie sprawę, że mogę zostać piłkarzem, gdy zobaczyłem, że rywalizuję z najlepszą młodzieżą na świecie i grałem na takim poziomie, który pozwolił mi dotrzeć tu, gdzie jestem.
Co musiałeś poświęcić, aby tu dotrzeć?
Przez całe dzieciństwo poświęcałem wiele rzeczy. Najlepszy przykład to każde lato. Moi przyjaciele wyjeżdżali na wakacje, a ja tego nie przeżyłem, mimo że bardzo chciałem. W wieku 15-16 lat byłem w szkole od rana do wieczora i od razu po szkole szedłem na trening. Wydaje się, że w tym sporcie nie ma czasu wolnego pomiędzy meczami. Cały dzień miałem zajęty przez szkołę i treningi. W Barcelonie rozgrywamy mnóstwo spotkań i się nie zatrzymujemy. Bardzo rzadko mamy czas wolny i zazwyczaj służy on na odpoczynek i dobre przygotowanie do meczów. W wolnym czasie trzeba być skoncentrowanym na meczach.
Masz teraz czas na naukę?
Nie, rozpocząłem dwa lata temu studia na kierunku administracji i zarządzania firmą, ale zrezygnowałem. To było wtedy, gdy grałem po raz pierwszy w Youth League. Pamiętam, że mieliśmy mecze i musieliśmy wyjeżdżać na dwa dni, co kolidowało mi z egzaminami. Zdałem sobie sprawę, że bardzo trudno byłoby to ze sobą pogodzić. Oblałem jeden egzamin, bo ze względu na mecz nie mogłem być na nim obecny.
W którym momencie kariera przyspiesza i sięga pierwszej drużyny Barçy?
Myślę, że największą zmianę przeżyłem mniej więcej rok temu, gdy zacząłem bardzo dobrze grać w Barcelonie B na pozycji piwota. Wtedy wszystko działo się coraz szybciej. Nie sądziłem, że tak szybko otrzymam szansę, ale uważam, że ją wykorzystałem, bo dostałem się na presezon z pierwszym zespołem. Od tamtego momentu fruwam. Wszystko dzieje się tak szybko. Zaczynasz grać, stajesz się zawodnikiem wyjściowej jedenastki, aż w końcu awansujesz do pierwszej drużyny.
Od zawsze byłeś pomocnikiem?
Tak, odkąd trafiłem do Barçy w wieku 11 lat, w ciągu ośmiu sezonów siedem rozegrałem na pozycji piwota. W barcelońskim futbolu trzeba się jednak dostosować, a w środku pola można cieszyć się grą zarówno jako piwot, jak i „interior”.
Świetnie się dostosowałeś do gry nieco wyżej…
W cudzysłowie jest to dla mnie nowa pozycja, ponieważ wcześniej na niej nie grałem oprócz kilku meczów w Barcelonie B. Muszę się zaadaptować i myślę, że idzie mi to dobrze. Co więcej, podoba mi się gra jako „interior”.
Jako „interior” jesteś bliżej pola karnego i może wykonać decydujące podanie, a jako defensywny pomocnik częściej rozgrywasz i widzisz całe boisko. Gdzie czujesz się lepiej?
W Primera División grałem tylko jako „interior”, więc trudno porównać, ale obecnie jestem bardzo zadowolony. Jeśli w pewnym meczu będzie potrzeba, abym zagrał na pozycji piwota, to zagram jako piwot.
W Reprezentacji dzielisz szatnię z Vencedorem, Turrientesem czy Rodrim, a w Barcelonie z Pedrim i Gavim. Co ma w sobie to pokolenie, że pokazuje się tylu jakościowych piłkarzy?
To ciekawe, że pojawia się tylu zawodników na takim poziomie w tak krótkim czasie. To dobry znak. W Barcelonie przez pewien czas nie było tylu młodych zawodników naraz. Trzeba stawiać na młodzież. To szalone, ile w Barcelonie pojawia się młodych piłkarzy. Gdy przybyłem tu w wieku 11 lat, grałem z Ansu i Erikiem. Dotarcie razem do pierwszej drużyny to coś niesamowitego.
Powiedziałeś, że przez ostatni rok wydarzyło się wiele dobrego. Jak to odbierasz?
Myślę, że jeszcze to wszystko do mnie nie dochodzi. Trochę zaczynam się przyzwyczajać do bycia rozpoznawalnym czy do występowania w telewizji, ale szczerze mówiąc nie bardzo mi się to podoba. Wolałbym być mniej zauważany, ale tak już jest i jestem bardzo szczęśliwy. Kiedy ludzie proszą cię o zdjęcie albo o coś pytają, czujesz się bardzo dobrze i uświadamiasz sobie, że wykonujesz dobrą pracę. Niektórzy czują, że się realizują, bo są doceniani.
Na początku sezonu klub był w trudnej sytuacji, ale teraz jest coraz lepiej…
Od samego początku czułem się kochany, nawet na samym początku sezonu, gdy sytuacja była bardziej skomplikowana. Mocno mnie wspierano od pierwszego momentu. Zarówno na początku, jak i teraz, gdy jest dużo lepiej, otrzymywałem od kibiców tyle samo miłości.
Po ostatnim El Clásico tej miłości o jest wiele więcej…
Te wiadomości i cała reszta to było szaleństwo. To była najbardziej wyjątkowe spotkanie w moim życiu bez żadnych wątpliwości. Nigdy się tak nie czułem. Radość, napięcie przed meczem, emocje… to było piękne. Grałem już w dwóch Klasykach, ale nie potrafiliśmy wygrać, lecz dokonanie tego na Bernabéu w takim stylu było wspaniałe.
To, czego wtedy dokonaliście, nie zdarza się codziennie…
To samo powiedzieli weterani. Kazali nam się tym cieszyć, ponieważ to oczywiste, że nie będziemy co sezon wygrywać 4:0 z Realem na Bernabéu.
Widać było, że drużyna mogła strzelić tyle goli, ile chciała…
Wychodziło nam wszystko bardzo dobrze. Zwycięstwo z liderem LaLigi, ćwierćfinalistą Ligi Mistrzów i przede wszystkim z topową drużyną jest bardzo cenne.
Po tym meczu nadszedł czas na reprezentację U-21 i grę o awans na mistrzostwa Europy, a także wizja igrzysk olimpijskich w Paryżu…
Gra w igrzyskach olimpijskich to marzenie każdego piłkarza. Byłoby wspaniale, gdybym mógł w nich zagrać i zdobyć złoty medal, który był tak blisko w Tokio. Mistrzostwa Europy również są naszym marzeniem. Jeśli wygramy ze Słowacją, awansujemy.
Komentarze (5)